24 gru 2015

I znów święta

Drodzy czytelnicy.

Uwielbiam choinkę, lampki, kolory i świerkowy zapach. Za półtorej godziny będę jadł moją ulubioną potrawę wigilijną, ktorą napcham się do syta. Czekałem na nią cały rok. Wiem, że będę jutro (albo nawet w nocy) przez to cierpiał, ale nie będę się mógł powstrzymać! :)

Chciałem Wam bardzo podziękować za wspieranie mnie na duchu, komentowanie i dzielenie się ze mną Waszymi przemyśleniami. Jesteście wspaniałymi czytelnikami. W czasach "hejtu" i ogromnej ilości nienawistnych tekstów na blogach i fanpejdżach, tutaj jest cudownie spokojna atmosfera tworzona przez bardzo kulturalnych i myślących ludzi takich jak Wy. Mój blog ma fantastycznych czytelników!

Niektórzy z Was wiedzą, jaki mam stosunek do składania życzeń, ale chyba się przełamię...:
 
Życzę Wam wszystkiego co najlepsze!:)
 
 

17 gru 2015

Dziś będzie o kiblu.

Uspokajam wszystkich, że nie będzie obrzydliwie. Nazwa "kibel" może jest brzydka, ale tak zwykłem nazywać toaletę. Podoba mi się ta nazwa i jest prostsza, niż toaleta.

A więc kibel... dla mnie to wspaniałe miejsce, ostoja samotności i ukojenia nerwów. Kibel ratuje moje skołatane nerwy. Zwłaszcza, gdy dokoła robi się głośno lub nerwowo. Na spotkaniach rodzinnych, gdy w domu bywają goście, to po kilku godzinach robi się za głośno. Wtedy idę do kibla. Tam jest ciszej, spokojniej i mniejszy ruch, słabsze zapachy (z małymi wyjątkami, których na pewno się domyślacie). Więc tak sobie siadam bez pośpiechu, zamykam oczy, oddycham głęboko. Polecam wszystkim niespokojnym aspergerom. Posiedźcie sobie, podumajcie, wyłączcie się i odpłyńcie ku odmętom spokoju. Chociaż na 5 minut.

Do kibla zabieram ze sobą kolorową prasę, a od kiedy pojawiły się telefony z dużymi, kolorowymi ekranami, to one właśnie umilają mi czas. Skupienie się na czytaniu, kolorowym ilustracjach to ważny element mojego życia codziennego. Po wyjściu z kibla jestem spokojniejszy, bardziej wytrzymały na emocjonalne dyskusje. Mam więcej cierpliwości - wcześniej nadwyrężonej przez hałasy.

Tylko w miejscach publicznych kibel nie jest miejscem odpoczynku. Brzydzę się resztek (wiecie czego), błota, zapachów setek ludzi. Jeśli używam wówczas kibla, to tylko ze względu na konieczność wyższą. A słabości mojego ciała niestety po trzydziestce się nasilają. Do kibla chodzę częściej i na dłużej niestety też dlatego, że muszę. Tak więc preferuję zwykle pisuar, ale jeśli ich nie ma, staram się iść prosto do kibla dla niepełnosprawnych. Mam klaustrofobię, a w takich miejsca jest pod dostatkiem, święty spokój, brak ruchu za drzwiami. No i częściej zdarzają się papierowe ręczniki. Nadmuchy powietrza do suszenia rąk wzbudzają moją agresję ze względu na to, że są bardzo głośne.

Jeśli Wasze dzieci z ZA mają problem z nerwowością, są agresywne niespokojne lub wycofane w towarzystwie - może zaproponujcie im terapię kiblem. Nie żartuję. Uważajcie tylko, żeby to miejsce nie stało się dla nich mekką na każdym spotkaniu z innymi ludźmi, bo miejsce przybytku będzie stale zajęte. Jak im to wytłumaczyć? Jak najprościej: że inni też mogą chcieć się wyciszyć ;)
 
PS. Może to Wam się wyda wyjątkowo paskudne, ale zwykle na komentarze odpisuję właśnie w kiblu. Jeśli ktoś się poczuł urażony, wybaczcie mi to proszę.
 
 

27 lis 2015

Mały aspi je (czasem)

Czyli zagrożenia w niewłaściwym sposobie karmienia.

Jedna z czytelniczek zapytała mnie jak było z moim jedzeniem, gdy byłem dzieckiem. Jako, że dzieckiem byłem przez lat osiemnaście, postanowiłem się skupić na byciu raczej młodszym dzieckiem, niż starszym.

Moje dzieciństwo pod względem jedzenia przebiegało fatalnie. Rodzice byli egzekutorem teorii, że wszystko powinno się zjadać do końca, w dodatku o wyznaczonej przez nich godzinie. Jak wiemy - dziś się od tego standardu odeszło. Z tego co mi wiadomo - specjaliści ds. postępowania z dziećmi odradzają "wciskanie" jedzenia w dziecko, które powinno sobie samo regulować ilość pożądanego posiłku. Ponadto niemowlaki powinny same dawać znać, kiedy są głodne. Jeśli się im na to nie pozwoli, to podobno dzieje się im, to co mi w późniejszych latach dzieciństwa - mają kłopot z wyrażaniem swoich potrzeb.

Tak więc od wczesnych lat dzieciństwa jedzenia dostawałem za dużo, w godzinach, w których rodzice postanowili mnie nakarmić, a nie w takich, w których byłem głodny. Dlaczego dostawałem za dużo? Byłem chudy, więc trzeba było to nadrobić. Do dzisiaj pamiętam wycieczkę do ośrodka wypoczynkowego w 1987 roku, gdzie w stołówce, jako pięciolatek obiad jadłem ponad trzy godziny. Rodzice mnie zostawili samego w stołówce i nie wolno mi było wyjść, dopóki nie skończę jeść. Około godziny 17 panie kelnerki zaczęły nakrywać stoły do kolacji.

Takich sytuacji było więcej, a w ekstremalnych sytuacjach płakałem i wymiotowałem, za co byłem bity przez ojca po głowie, co nasilało jeszcze bardziej płacz i wymioty. Z racji tego, że jedzenie było dla mnie torturą, stałem się wielkim niejadkiem. Na śniadanie był czerstwy chleb - zwykle z szynką i twarogiem. Na obiad zupa i drugie danie. Ta pierwsza pod postacią pomidorowej, krupniku, kremu z pora. Na drugie ziemniaki z kotletem (schabowym lub mielonym) i surówką. Kolacja przypominała śniadanie. Pomiędzy posiłkami jabłko, pomarańcza. Od święta jakiś wafelek, paluszki lub inne dodatki. Tak było do 10 roku życia, po czym rodzice zakupili opiekacz i zacząłem jeść grzanki z serem, cebulą i keczupem. To były rzeczy, które wreszcie zaczęły mi smakować.

W wieku 14 lat pojechałem pierwszy raz w życiu na spływ kajakowy, z którego wróciłem zmizerniały i głodny. Powód był bardzo prosty - wszyscy uczestnicy spływu byli głodni i żarli jak świnie, dlatego kanapki robione na śniadanie i kolację rozchodziły się w zastraszającym tempie. A skoro wreszcie nikt mnie nie zmuszał do jedzenia, to... po prostu nie musiałem jeść. A właściwie nie potrafiłem zgarnąć dla siebie pięciu kromek posmarowanych dżemem. Nie potrafiłem się przebić, nie byłem łapczywy.

Do siódmego roku życia bardzo dużo wymiotowałem po jedzeniu. Nie znosiłem jeść bananów, prawie wcale nie jadłem słodyczy (ciasta, herbatniki, czekolada - raczej mi nie smakowały). Z owoców jadłem głównie jabłka i sporadycznie pomarańcze lub mandarynki. Od wczesnych lat uwielbiałem warzywa i owoce sezonowe - z wytęsknieniem czekałem na maliny, truskawki, porzeczki, agrest, bób, świeży groszek i kukurydzę. Od wczesnego dzieciństwa piłem mleko i jadłem jajka. Te ostatnie były dla mnie całkiem smaczne. Z mięs obiadowych, bardzo mi smakował kurczak pieczony z ryżem. Później, na początku lat dziewięćdziesiątych, przebojem stała się dla mnie żywność gotowa, z mrożonki. Pierogi, frytki, kołduny, pizza - zacząłem jeść tego całkiem sporo - czasem na obiad, najczęściej jednak na kolację. Zacząłem jeść lepiej, a w wieku 15 lat przestały być widoczne u mnie żebra, pomimo wciąż sporej niedowagi. Zupy i domowe obiady zaczęły ponownie smakować dopiero po 25 roku życia.

Jedzenie w dzieciństwie było dla mnie koszmarem, łączyło się z torturami i przemocą fizyczną, a także ogromnym marnotrawstwem czasu. Błędem moich rodziców było wmuszanie we mnie jedzenia. Moja dieta nie byłaby tak zróżnicowana, gdyby nie strach przed karą za niejedzenie, a nawet przemocą. Nie wolno było mi czegoś nie zjeść. W czasie wielogodzinnych obiadów w ośrodku wczasowym, powinienem raczej chodzić po pachnących lasach i pływać kajakiem po orzeźwiającym jeziorze, zamiast siedzieć w śmierdzącej stołówce. Ale nadrobiłem sobie te zaległości kilkanaście lat później :)

Na zdjęciu ja, w wieku 2 lat.


20 lis 2015

Asperger je...

Lubię jeść. Jedzenie mnie uspokaja, a jego znaczne ilości mnie wyciszają. Dlatego można by też w pewien sposób stwierdzić, że lubię żreć, ale to podobno nieładne określenie.

W mojej diecie cenię sobie przede wszystkim węglowodany. Ziemniaki, frytki, ryż, makaron. Nie powinny być suche, dlatego jestem absolutnym fanem sosów. Podstawa u mnie w lodówce, to majonez, keczup, śmietana, czosnek, sos słodko kwaśny, a w szafce przyprawy takie jak pieprz ziołowy, tymianek, oregano, sproszkowana papryka, curry, suszone grzyby, które uwielbiam. To podstawowe składniki na sosy do moich węglowodanów.

Mięso stanowi ważny dodatek do moich węglowodanów. Dobrze upieczony kurczak wzmacnia smak ryżu, nadaje niepowtarzalny smak. Jest też całkiem pożywne. Kurczak, indyk, wieprzowina czy wołowina mogłyby być już na talerzu zmieszane z ryżem lub ziemniakami. Jeśli są podane na talerzu osobno (tzn. obok siebie), to i tak szatkuję mięso z ziemniakami/ryżem w miazgę i tak powstałą papką raczę się z przyjemnością. Moja ulubiona papka, to kotlet mielony z ziemniakami.

Nieraz zostałem głośno skrytykowany, a nawet wyśmiany z powodu tego co robię, a moje zmieszane jedzenie nazwano raz "paszą dla świnek", dlatego (ze strachu przed krytyką) w gościach, na uroczystościach robię sobie minipapeczkę wielkości górki na trzy ruchy widelcem, zostawiając resztę kotleta i resztę ziemniaków oddzielnie. Po zjedzeniu tej małej porcyjki, robię sobie kolejną mieszankę aż do zjedzenia całości.

Warzywa i owoce? Akceptuję i jem "przez rozum". Uwielbiam owoce sezonowe. Moje ulubione to czarne porzeczki i maliny, ale przepadam też za czerwonymi porzeczkami, wiśniami, czereśniami, agrestem, truskawkami. Z bardziej egzotycznych - uwielbiam pomelo i dojrzały granat. Jabłka jem nieco rzadziej, bo mi jest niedobrze w żołądku po nich. Warzyw jem niestety mało. A jak już, to są ugotowane w zupie.

Produkty mleczne - jestem wielkim fanem serów, zwłaszcza nieżółtych. Camembert, Lazur złocisty i Montagnolo - te lubię najbardziej. Zwykle jem same lub zapiekane na pieczywie. Z mleka robię sobie musli, albo po prostu wypijam.

Za słodyczami nie przepadam. Dla mnie desery po dobrym obiedzie są kompletnie nieatrakcyjne i w większości przypadków z nich rezygnuję. Unikam lodów i ciast. Wyjątkiem jest sporadyczny pączek na śniadanie, albo malutki kawałek batonika mars. Większych ilości tych słodkich specyfików nie toleruję.
Jestem tradycjonalistą. Gdy jem dalej od domu, najczęściej zamawianym przeze mnie zestawem obiadowym jest schabowy albo mielony z ziemniakami. W przypadku pierogów - zawsze są to ruskie. Ale uwielbiam też kuchnię chińską. Ostrych smaków nie akceptuję, ze względu na podwójne cierpienie, jeśli wiecie co mam na myśli.

Lubię od czasu do czasu poeksperymentować. Ze smakiem oglądam programy kulinarne, w których podróżnicy próbują specjałów z różnych zakątków świata. Urzekły mnie świerszcze i szarańcze smażone w oleju (Maroko), a także włoski ser z robakami. Ostatnio takie przytrafiły mi się w serze camembert o smaku grzybowym (jak już pisałem - lubię grzyby). W środku były czerwie. Wiem, że to nieplanowane ze strony producenta, ale wiem też, że ser z robakami należy do najdroższych na świecie, a ja zapłaciłem za niego mikroskopijną sumkę, dlatego byłem szczęśliwy, że udało mi się coś takiego kupić. Nawet w składzie na odwrocie opakowania postanowiłem sobie dopisać robaki. Niestety w kolejnym opakowaniu robaków już nie było, ale doceniam tą przygodę, w której mogłem się poczuć wyjątkowo!
A teraz jadę do lasu. :)



15 lis 2015

Paryż 13.11.2015

Francja - kraj o wspaniałej, bogatej historii. Pełen perełek architektury, zabytków, artystów, wyśmienitej sztuki i fantastycznych dzieł muzycznych. Niegdyś najmodniejszy język, a Paryż - najbardziej znane miejsce na świecie - przez setki lat. Francuzi - dumni, romantyczni, pomysłowi, figlarni i kontrowersyjni. Ze wspaniałym gustem kulinarnym i świetnymi winami. Od setek lat Francuzów (tych prawdziwych) łączy przede wszystkim umiłowanie pokoju i wolności.

Kraje barbarzyńskie zawsze zarzucały im tchórzostwo. Ale wartością nadrzędną dla Francuzów jest pokój i wolność. Może nie wiecie, ale wczoraj Francuzi przepędzili z paryskiej ulicy radykałów potępiających islam. To właśnie Francuzi są prawdziwymi liberałami krzewiącymi nowoczesną demokrację opartą na szacunku do drugiego człowieka - jego światopoglądu, religii i przekonań. Wczoraj zapłacili za to straszną cenę. Ich umiłowana wolność została zbroczona krwią.

Ale ja ze zgrozą patrzę na polskich internautów. Widzę falę nienawiści do prezydenta Francji, imigrantów, a nawet do ludzi, którzy w zwykłej humanitarnej empatii rysują [*] znicze u siebie na profilu i zmieniają zdjęcie na takie z flagą Francji.

Drwią, kpią i cynicznie wykrzykują na swoich profilach, że "islamiści drżą ze strachu przed flagą na fejsie", "walczmy z ISIS zniczem i chorągiewką".

Nie mogę patrzeć na te drwiny ograniczonych umysłowo ludzi, którzy z trudem myślą, dlatego sam siebie oznaczyłem flagą. Owczy pęd? Jak najbardziej! Walka z ISIS? Absolutnie nie...

"Czy zniczem i francuską flagą zwyciężymy z terrorystami"? Pytają bezmyślnie niektórzy. A ja odpowiadam: czy znicz służy do walki? Nie? To pomyśl ośle jeden z drugim... do czego znicz służy?... Wikipedia "uważa", że zapalamy znicze, aby uczcić pamięć zmarłych. Więc zróbmy to!

To co najpiękniejsze w naszej europejskiej demokracji (tworzonej m.in. przez Polaków i Francuzów), to właśnie empatia, znicze, flagi, utożsamianie się z naszymi sąsiadami. Kiedyś ktoś powiedział: "w takich dniach wszyscy jesteśmy Francuzami". I to jest wspaniałe w dziedzictwie starej, prospołecznej i mądrej Europie: humanizm!!!

10 lis 2015

"Miłość, wolność, szalone ceny" czyli horror w markecie budowlanym.

Ostatnio w związku z poszukiwaniami przeróżnych materiałów wykończeniowych do mieszkania, postanowiłem odwiedzić jeden z bardzo znanych super lub hiper marketów budowlanych. I pewnie nie byłoby nic do opisywania, ani przeżywania, gdyby nie fakt, że nagle poczułem gwałtowną chęć opuszczenia tej groteskowej powierzchni sklepowej. Ale po kolei...

Po wejściu udałem się w kierunku zapalonych światełek celem sprawdzenia cen i dostępności żarówek diodowych formatu GU-10. Już po drodze zauważyłem coś podejrzanego - w punkcie informacyjnym kręciły się tandetne kule dyskotekowe mieniące się kolorami. Zrobiłem w tej sytuacji to, co zwykle robię, gdy na około mnie dzieją się dziwne rzeczy - zacząłem udawać, że mnie to nie rusza i dzielnie zignorowałem panią w kretyńskich przyciemnianych okularach, która wymownie popatrzyła się na mnie. Tak więc chyłkiem udałem się pod wyznaczony przez siebie regał.

Analizując parametry poszczególnych żarówek (a konkretnie zależność pomiędzy ceną, mocą i barwą światła), z przerażeniem dostrzegłem, że tuż koło mnie kucnęła kobieta w pomarańczowej szmacie i rudej peruce. Zaczęła czegoś szukać rozmawiając z parą całkiem poważnych ludzi robiących zakupy. Dyskretnie się wycofałem i niezauważalnie przeszedłem na dział ozdób, gdzie zająłem się oglądaniem wielkoformatowych zdjęć na ścianę z motywami morskimi.

Po krótkim czasie stwierdziłem, że powinienem się udać na dział wyposażenia łazienek, jednak po drodze spotkałem idiotę płci męskiej przyodzianego w krótki rękawek, przyciemniane okulary i czarną perukę... Kto późną jesienią łazi po sklepie w krótkim rękawku? Nagle stwierdziłem, że każdy punkt informacyjny i wszystkie miejsca, gdzie mogli znajdować się pracownicy były zajęte przez czubków z zakładu psychiatrycznego przebranych jakby na bal przebierańców z tandetnej komedii amerykańskiej. Niestety nie byłem w takim stanie porozmawiać z żadnym z nich, a potrzebowałem cennej porady specjalistycznej. Nie przełamałbym się. Nie ma mowy!

Postanowiłem, że się wycofam z tej mało komfortowej dla mnie sytuacji. W trakcie szybkiego powrotu wziąłem żaróweczkę formatu E14 - najtańszą, zwykłą za 2,34zł bo takiej potrzebowałem. Udałem się do linii kas, wybrałem sobie tą, gdzie ludzi obsługiwała kobieta o wyglądzie najbardziej zbliżonym do normalności (zaznaczam: mojej normalności). Z rzeczy kuriozalnych miała jedynie opaskę na głowie i koszulkę, niczym gospodyni wiejska. Dzięki Bogu, zachowywała się normalnie!

Podziękowałem, wyszedłem, uciekłem... początkowo chciałem o tym wszystkim zapomnieć, ale po wielu dniach to co widziałem wciąż nie dawało mi spokoju, więc postanowiłem to Wam opisać. Zdarzenie miało miejsce 5 listopada o godz. 14.30.

Konkluzja: Czasem mam głupie sny. Śnią mi się abstrakcyjni ludzie, w abstrakcyjnych sytuacjach robiących abstrakcyjne rzeczy. Nie są to sny przyjemne. Panicznie boję się ludzi w maskach. Wywołują we mnie lęk. Gdy budzę się, wówczas doceniam, że sen się skończył. Nie chcę widzieć takich scen w życiu codziennym. Sklep, to miejsce uporządkowane i schematyczne. Jedna kolejka do kasy, koszyki na zakupy. To co na półkach - nie Twoje, to za co zapłacisz - Twoje. Pracownicy ubrani w mundury odpowiadają na moje pytania, pilnują porządku i biorą pieniądze. Ludzie przechadzają się wyznaczonymi alejkami zamykanymi co jakiś czas dla podnośników i drabin. Cały czas ta sama temperatura i oświetlenie. No i nie ma psich gówien. Duże sklepy mają mnóstwo silnych, nieprzyjemnych bodźców, ale zawsze czuję się w nich bezpiecznie dzięki schematom, jasnym zasadom i przewidywalności. Jakiekolwiek odstępstwo od tego nie jest mile widziane.


2 lis 2015

Jesień w lesie, czyli świat uspokojony i lekko senny.

Ostatnie dwa dni spędziłem w leśnym domku należącym do mojej rodziny. 

Bardzo cenię sobie jesień. Nie z powodu temperatury, bo noce bywają wyjątkowo podłe, Raczej ze względu na ilość bodźców, która na jesień gwałtownie się zmniejsza i jest bardziej przewidywalna, co dla takich ludzi jak ja, jest niezwykle ważne. Zmniejsza się ilość słońca, owady nie tną wściekle i nie zawodzą po nocach, nie łażą po ciele, a wieczory są wolne od ciem wszelakiej maści i latających dziwadeł (ryk lecącego borodzieja próchnika letnią nocą może przyprawić o palpitację serca). Ptaki nie drą się o czwartej nad ranem, kiedy zbyt wcześnie wstające słońce budzi mnie przyprawiając czasem o mdłości z niedospania.

W ogóle znacznie mniejsza ilość ptaków powoduje, że przejście przez wyciszony, opustoszały las należy do tych niezwykle tajemniczych, prawie mistycznych. Nie żebym nie lubił ptaków, bo uwielbiam ich śpiew, ale tylko niektórych. Najbardziej żurawia i trzciniaka. Ale jak się rozedrze sroka o trzeciej, to pomóc może jedynie środek przeciwbólowy i strzelba (dobrze, że jej nie mam). Odkrywczo muszę Wam powiedzieć, że z uwagi na jesień, zmniejszona ilość liści oznacza, że drzewa mniej z siebie odgłosów wydają, a las wpada w ciepłą tonację kolorów, którą bardziej preferuję od zimnej.

Ta niesamowita cisza jest niewiarygodna. Nawet grzybiarzy już nie ma w lasach, gdyż po pierwszych przymrozkach nie ma czego tam zbierać. Turystów ze srającymi psami też próżno szukać, dlatego mniej strachu, że w coś wdepnę, a sarny i zające robią pod siebie jedynie suche bobki. Nie wiem jedynie jak wygląda kupa dzika, ale chyba odbiegam od zachwytu nad jesienią w jakieś smrodliwe rewiry.

Jest to swojego rodzaju raj! (jesień, nie bobki) Jeśli lubisz ciszę, spokój, złoty kolor nienachalnych promieni słonecznych, jeśli kochasz przyrodę uspokojoną, senną, lekko pustą i nienachalną, to pogodne, bezwietrzne jesienne popołudnia w lesie czy nad jeziorem rozładują napięcie wewnętrzne, wyciszą i uspokoją na wiele dni. Zdecydowanie jest to mój ulubiony sposób na poprawienie koncentracji, moje myślenie staje się sprawniejsze i bardziej pozytywne.

Wieczory w takich warunkach, choć przepełnione ostrym dymem z kominka, są kojącą radością. Mam w takich momentach swoje rytuały. Zwykle jest to stary, amerykański film i ciepły, smaczny i prosty posiłek. Tym razem na patelnię poszły kotlety mielone z ziemniakami, a potem wybrałem oglądanie Hitchcocka (tytuł, to Północ, północny zachód). Na jednym ze zdjęć, które zrobiłem, znajdziecie stary zegar kominkowy i piwo, które lubię. Ma na mnie działanie uspokajające i wyciszające (piwo, nie zegar). Sprawia, że bodźce wokół słabną i stają się bardziej odległe. Taki wpływ ma na mnie niewielka ilość alkoholu. Nie jest to może zbyt etyczne co piszę, ale nie o to mi w tym blogu chodzi. Piszę Wam jaki jestem, co mnie spotyka i co robię, żeby było mi łatwiej. Nie upijam się, bo zbyt duża ilość procentów powoduje pojawienie się nowych bodźców, bardzo nieprzyjemnych. A poza tym jestem fanem piw rzemieślniczych, różnych ich gatunków i sposobów ważenia.

Wracając do tematu jesieni - pobyt w leśnym domku w słoneczny październikowy dzień ma działanie niezwykle terapeutyczne i traktuję go, jako ukojenie nerwów, sposób na odreagowanie stresu. Uwielbiam las, pusty pomost nad brzegiem jeziora i wielkie czerwone dęby. A po powrocie ze spaceru - żar kominka, gorącą herbatę i tłustą, gorącą kolację. Kiedyś w trakcie takiego wieczoru towarzyszyli mi liczni przyjaciele. Dzisiaj bardzo cieszę się tym co mam głównie w samotności. :)
 
Te kilka zdjęć, które zrobiłem pokazuje namiastkę piękna, o którym bardzo chciałem Wam dzisiaj napisać. 
 




 

25 paź 2015

Asperger i wybory

W swoim małym, kruchym życiu postanowiłem dziś spełnić swój obowiązek obywatelski i podreptałem na wybory. Piechotą, a nie tak jak zwykle w ruchomej komorze bezpieczeństwa fizycznego i psychicznego, jaką jest mój samochód. Oglądałem drzewa, wąchałem jesienny zapach opadających liści, podziwiałem stalowe niebo, które oszczędziło mi przykrości z wyjątkiem kilku lekkich kropelek. 

Z równowagi wyprowadziły mnie dopiero psie gówna. Są one niczym wrzód na dupie. Nawet gorzej, bo zapachu wrzodu na dupie nie poczujesz z racji jego lokalizacji (założywszy, że mówimy o swojej własnej dupie), a świeżego gówna - owszem. I cały spacer nagle zamienił się w szukanie gówien na chodniku. No bo jak jedno dało o sobie znać, to zacząłem się od razu zastanawiać, czy nie przeoczę gdzieś kolejnego. Mam z tym problem - strach przed wejściem w gówno jest dla mnie wielki - to chyba (subiektywnie) największa szkoda, jaka mnie może na ulicy spotkać, nie licząc oczywiście śmierci lub pokrewnych zdarzeń.

I właśnie dlatego dzisiejsze wybory będą mi się kojarzyć właśnie z gównem, które zwyciężyło w mojej głowie i zdominowało mi mój spokojny, niedzielny spacer chodnikiem po jesiennych, różnokolorowych liściach. Nie wiem jak to nazwać. Fekaliofobia? Kałofilia?

W każdym razie dosyć już o gównianych sprawach. Dotarłem do uroczego lokalu wyborczego mieszczącego się w przedszkolu miejskim, podpisałem listę ze swoim nazwiskiem do góry "nogami", a potem postawiłem dwa krzyżyki i włożyłem swoją książeczkę do tekturowego pudła.

O wstępnych wynikach dowiedziałem się z internetu, znajomi szaleją na fejsbuku, jak na meczu Polska-Niemcy. Jedni wrzeszczą, że uciekają z naszego pięknego kraju, a inni wrzeszczą o długo oczekiwanym zwycięstwie normalności.

Ja po dzisiejszym dniu mam tylko dwa oczekiwania wobec nowych (starych) rządzących. Po pierwsze - żeby nie wypowiadać wojny Rosjanom, a po drugie - żeby zająć się gównami na chodnikach. Obie kwestie są dla mnie ważne, aby budować swój wewnętrzny spokój i harmonię...


14 paź 2015

Dalsze perypetie zawodowe.

Wciąż szukam pracy, co nie znaczy, że nie pracuję. Buduję wnętrze mieszkania (wykończeniówka). Zbieram ekipę budowlaną, elektryków, wykonawców, przedstawiam klientowi projekt, modyfikuję, rysuję jak ma wyglądać wnętrze, dobieram kolory, materiały, planuję budżet w excelu, robię zakupy, pomagam w noszeniu - nadzoruję i koordynuję. Praca twórcza, kreatywna i pozwalająca zaprzęgnąć myśli w sposób, w jaki lubię, z oderwaniem się od zamartwiania tym, co jutro. Mam w tym doświadczenie, bo kiedyś dość często w ten sposób pracowałem. Nie jest to praca moich marzeń, ale się na tym znam i całkiem nieźle mi to wychodzi.

Plusami dla mnie jest fakt, że bardzo dużo efektów tej pracy zależy od wyników mojego myślenia (budżet, wyobraźnia, rozwiązywanie zagadek jak w ograniczonej przestrzeni zmieścić szafki). Mało istotne są na szczęście relacje ze wszystkimi w okół - nie trzeba ciągle się ze wszystkiego tłumaczyć i "badać" chimery czy nastrój Twojego rozmówcy.

Minusami są dla mnie nieco niższe, niż wcześniej zarobki, ich niepewność i konieczność samodzielnej walki o kolejne zlecenia.

To co robię jest na tyle angażujące, że przestałem wysyłać kolejne oferty pracy.

I tu pewnie Was zaskoczę. To nie jedyna moja praca - od prawie dziesięciu lat zarabiam mówiąc do ludzi i ich ucząc. Kiedyś robiłem to 7 dni w tygodniu, teraz już tylko dwa - w sobotę i niedzielę.
W załączniku efekt mojej pracy z 2010 roku. To co robię teraz, też Wam pokażę jak skończę.
 
U mnie pochmurnie i zimno, 5 stopni. Myślę, że imigranci, których przyjmiemy szybko stąd uciekną. W internecie widziałem, że narzekają na zimno, gdy nocami temperatura na Węgrzech spadała do 10 stopni. W Polsce nie znajdą opłacalnej pracy, jeśli nawet rodowitym mieszkańcom jest ciężko. Chyba, że będą informatykami albo lekarzami, w co szczerze wątpię
 


 

24 wrz 2015

Prośba do szkolnych psychologów, pedagogów i nauczycieli!

Dostałem prośbę o udzielenie pomocy od jednego z moich czytelników. Bardzo chciałbym pomagać wszystkim ludziom wokół mnie, którzy tej pomocy potrzebują, ale czasem sam nie jestem w stanie. Proszę o porady w komentarzach, dla naszego wspólnego kolegi, który ma zespół aspergera i uczęszcza do szkoły.

Oto treść listu:

"Potrzebowałbym pomocy w trybie natychmiastowym. Gnębi mnie w klasie taka pier... stuknięta blondynka która cały czas się mnie czepia, obraża, wyzywa, żyć nie daje (Dzisiaj jeszcze przebiła wszystko, bo wlazła za mną do męskiego klopa, zobaczyła ślady defekacji pozostawione przez kogoś innego, i na cały głos oznajmiała wszystkim że "srałem", a potem mnie jeszcze wyzywała, z wiadomych powodów nie będę cytował).

Sam nic nie zrobię, bo to kobieta, a kobiet się nie biję, nawet jakby nie była kobietą, to i tak bym jej nie uderzył, bo nie potrafię... Obrażać także nie bo nie potrafię tego zrobić kulturalnie i z głową. Zgłosić to też nie bo ona nagada że wszystko moja wina, poza tym w moim wieku chyba wstyd iść do nauczyciela i powiedzieć że ta mnie zaczepia (Takie jest moje zdanie).

Co mogę ja zrobić, i prosiłbym nie wciskać mi tekstów żebym ignorował, bo już wiele normalnych mi to mówiło... Ciekawe czy oni jak siedzą w jednym pokoju z psią kupą, to nic nie zrobią jak już nie będą mogli wytrzymać? Pozdrawiam i liczę na pomoc, bo ja już nie wyciągam psychicznie, a to tylko kilka dni dopiero..."

Jeśli nasz wspólny kolega sobie tego życzy, to się w komentarzach sam ujawni.

15 wrz 2015

Nadwrażliwość węchowa

Zapachy - zmora i błogosławieństwo. Gdybym ktoś mnie zapytał jaki jest mój świat, w pierwszej kolejności myślę o zapachach, które są wszędzie. Każde miasto ma inny zapach, każda pora roku, dzień ma inny zapach, niż noc, deszcz, śnieg, sucho - każdy z tych stanów kojarzy mi się z innym zapachem. Po zapachu wyczuję burzę, chorobę zębów, osoby trzecie, które czuję na ludziach, których znam. Nie znoszę zapachu os, pająków, kremów (podobno) bezzapachowych. Za to uwielbiam zapach świeżej elektroniki (nowe telefony, komputery, aparaty), mebli, świeżych gazet, kurortów nadmorskich i górskich. Uwielbiam też zwykłe zapachy - zieleń, trawa, drzewa, jeziora, morze, rosa o poranku, ziemia oddająca ciepłą wilgoć wieczorem...

A teraz zejdźmy na ziemię. Przez mówienie o zapachach zwykle robię się głodny. Jak człowiek nie ma co jeść, albo chce tanio zjeść, to warto poznawać nowe przepisy na szybkie i smaczne jedzenie. Wszystkich miłośników ekojedzenia i bycia fit, a także fanów wykwintnego jedzenia zachęcam do zaprzestania czytania tego, co będzie dalej, ponieważ mogę za chwilę wywołać obrzydzenie.

Idziemy do najbliższego marketu, kupujemy dwie zupki chińskie na jedną dorosłą głowę, którą chcemy nakarmić do syta (1,20zł/szt) - najlepiej jakiś złoty kurczak (czy inne tanie badziewie), kawałek zwykłego żółtego sera za 3,50zł.
 
Wykorzystujemy jakiekolwiek mięsne resztki z domowej lodówki. Mogą być zeszłodniowe kawałki kotleta, kiełbasy, pieczeni - cokolwiek. Siekamy to drobno.

  1. Rozgrzewamy patelnię z niewielką ilością oleju
  2. W tym czasie kruszymy makaron z zupek chińskich (jeszcze przed otwarciem paczki)
  3. Po rozgrzaniu wsypujemy zawartość torebek na patelnię
  4. Należy szybko wyjąć torebeczki z przyprawami czy olejem - smażony plastik jest niezdrowy. Jak komuś się chce grzebać w makaronie, to może je wyjąć przed nasypaniem.
  5. Torebki z cieczą o wyglądzie zjełczałego oleju wyrzucamy do kosza
  6. Makaron się grzeje na patelni, "na sucho". Mieszamy drewnianą łyżką, żeby się nie przypalił (metalowa łyżka może zniszczyć patelnię)
  7. Gdy widzimy, że po 1-2 minutach lekko ciemnieje i zaczyna się już przypalać, zalewamy wrzącą wodą. Ilość wody - tak, żeby prawie pokrywała makaron. Uwaga na hałaśliwy syk i opary!
  8. Mieszamy dalej. Dodajemy sól/suche przyprawy z torebek po zupkach chińskich (jak ktoś nie lubi zbyt słonego, to połowę tych przypraw), a także nasze resztki/kawałki pokrojonego drobno mięsa i wsypujemy ser.
  9. Jak woda wyparuje i makaron zmięknie - wrzucamy na talerz.

Esteci mogą całość przyozdobić koperkiem, pietruszką, kolendrą, czymkolwiek, co sprawi wrażenie piękna. Dla żołądka i wątroby i tak pietruszka nie uratuje sytuacji. ;)

Tak wygląda tani, badziewny obiad za 5zł pozbawiony chyba jakichkolwiek szlachetnych składników odżywczych. Ale jakie to dobre! :)
 
PS. Jesli chcecie zrobic z tego potrawę dla gości, nie wolno pokazywać opakowań po zupkach chińskich. Nie wiem dlaczego, ale ludzie źle na to reagują! 
 
 

8 wrz 2015

Rozmowa kwalifikacyjna - jak ZA powinien ją przechodzić?

Dziękuję Wam za słowa otuchy.

Wczorajsza rozmowa na pewno mogłaby pójść lepiej, ale wczoraj nie byłem w dobrym nastroju. Odpowiedź dostanę w ciągu najbliższych tygodni. Co zrobiłem, żeby podnieść swoje szanse?

  1. Postarałem się wyspać
  2. Wypiłem kawę i zjadłem małe śniadanie
  3. Przeglądnąłem raz jeszcze ogłoszenie ze szczególną analizą "wymagań" i "zakres obowiązków"
  4. Przeczytałem swoje CV, żeby zobaczyć co ja tym ludziom nawypisywałem
  5. Przeczytałem w internecie o firmie, do której aplikowałem. Również opinie pracowników na portalu gowork.
  6. Wyczyściłem zęby, bo po kawie śmierdzi z ust.
  7. Na miejscu byłem 10 minut przed czasem.
  8. Przed wejściem do biura, polazłem do łazienki, aby załatwić to, co narobiła kawa.
  9. Trzy minut przed czasem wlazłem do biura i czekałem grzecznie na sofie dla gości
  10. Szesnaście minut po umówionym czasie rozpoczęła się rozmowa kwalifikacyjna

A teraz kilka zasad, których warto przestrzegać. Zwłaszcza, jak się jest taki jak ja (przypominam: ZA)

  1. Nie wypominaj braku punktualności - przychodzisz do kogoś, kto chce Ci płacić, więc ma do tego prawo.
  2. Nie niecierpliw się. Prowadzenie biznesu ma swoje priorytety i być może pracodawca ma pilniejsze sprawy, niż Ty.
  3. Pracodawca nie jest organizacją dobroczynną, ani siostrą miłosierdzia. Zatrudnia osoby, które będą dla niego zarabiały pieniądze.
  4. Wyglądaj schludnie - odzież czysta i wyprasowana. Ludzie na to patrzą. Na fryzurę, zegarek, buty, paznokcie, koszulę.
  5. Pachnij ładnie i/lub neutralnie. Wymyj się, zadbaj o higienę jamy ustnej.
  6. Wyspany, napity, najedzony. Brak dowolnej z tych trzech rzeczy obniża odbiór Twojej osoby, bo jesteś mniej wydajny, a IQ spada.
  7. Patrz w oczy i się uśmiechaj. Brak obu tych czynności często jest odbierane jako kłamstwo lub coś, co chcesz ukryć.
  8. Dłonie na wierzchu. Schowane pod stół wyglądają podobnie, jak punkt wyżej.
  9. Nie pytaj czy masz szanse na zatrudnienie i nie proś o zatrudnienie. To wkurza.
  10. Na pytanie o oczekiwania finansowe odpowiedz coś sensownego. Unikaj odpowiedzi typu "ile dacie, tyle wezmę", "tyle ile zarabiają inni", "a ile można u Was zarobić" - to irytuje.

6 wrz 2015

Wspomnienia weekendu

Jak co roku, gdy ciepłe powietrze odchodzi w siną dal, a na jego miejscu pojawia się wilgotny ziąb, staram się znaleźć gdzieś w Polsce miejsce, aby wdychać ostatnie zapachy rozgrzanej przyrody lub radosnego miasta.

Co się ze mną dzieje?
Szukam pracy. Wciąż. Jestem po czterech rozmowach kwalifikacyjnych, dwie z nich przyniosły taki skutek, że czeka mnie jeszcze jeden etap. Jak mi poszło? Myślę, że nieźle. Pokazałem się ze strony profesjonalisty szukającego pracę. Dziękuję wszystkim Wam, którzy pozwalają mi wierzyć w siebie i patrzą na mnie inaczej - z pozytywnej perspektywy. To daje wewnętrzną siłę do brnięcia naprzód.

Przez ostatnie parę dni starałem się patrzeć, analizować i doceniać wszystko co mnie otacza. Niestety się bardzo zmęczyłem, bo jestem w miejscu, w którym otacza mnie mnóstwo pozytywnych bodźców i ciężko skoncentrować się na jednym, a poza tym szybko się zmieniają. Najbardziej oczywiście koncentrowałem się na zapachach, dzięki którym życie potrafi być znacznie bardziej kolorowe! Wieczorne zapachy roślin, piasku i wody oddających ciepło, którym się nasyciły w ciągu dnia, jod w powietrzu i... olej od frytek i rybka nie zawsze pierwszej świeżości. :) Tak pachną wakacje w kurorcie nad polskim morzem. :) Niech będzie i tak!

Trzymajcie za mnie kciuki jutro (poniedziałek) - mam ważną rozmowę w sprawie pracy, na której bardzo mi zależy!


26 sie 2015

Jaka praca dla aspiego?

W komentarzach poprzedniego postu, zaczęliśmy się (z Lidią) zastanawiać, jaka praca byłaby odpowiednia dla osoby z ZA? Jako, że z racji wykonywanego przeze mnie zawodu miałem przez ostatnie lata do czynienia z całym przekrojem ludzi, postanowiłem zrobić subiektywny ranking bazujący tylko i wyłącznie na spostrzeżeniach, odczuciach i dyskusjach z różnymi ludźmi.

Poniżej prezentuję założenia, co do których większość moich rozmówcą (ze mną samym) jest zgodna:

  • praca dla aspiego powinna opierać się na kompetencjach technicznych, niż na relacjach interpersonalnych
  • powtarzalność pewnych czynności jest zaletą w pracy aspiego
  • aspie potrafi się bardzo mocno wyspecjalizować w jednej (kilku) rzeczach, ale rzadko kiedy bywa uniwersalny/elastyczny
  • idealnie, jeśli praca aspiego będzie powiązana z jego zainteresowaniami/obsesjami

Oto lista zawodów - poczynając od tych najbardziej stereotypowych i kojarzonych z aspim:

1. Informatyk - praca w skupieniu, z maszyną, w języku programowania niedostępnym dla zwykłych śmiertelników. Komputer nie ma chimer, nie histeryzuje, jest przewidywalny. Mało kto ma tyle cierpliwości i umiejętności abstrakcyjnego myślenia, aby nauczyć się języka programowania. Mało kto wytrzyma tyle w pracy bez odzywania się do ludzi. Na rękę zarobisz od 3 do 10 tys. zł na rękę w zależności od tego co potrafisz i w jakim programie.

2. Naukowiec - praca na uczelni, wymagająca naukowego podejścia, stawiania hipotez, ich weryfikacji, wyciągania wniosków, posługiwania się literaturą i logiką. Co prawda w naszym kraju naukowiec musi mieć kontakt z dużymi grupami ludzi (wykłady na uczelniach), ale nie musi mieć praktycznie żadnych umiejętności dydaktycznych. Wielu z nich jest tak oderwanych od rzeczywistości, że na wykładach robią wrażenie przybyszów z kosmosu. I (o dziwo!) - studenci są do takich ludzi przyzwyczajeni! Zarobisz od 1,7 tys. zł do ponad 5 tys (mówimy cały czas o kwocie na rękę, jaką się dostaje w Polsce).

3. Księgowy - matematyka, liczenie, skrupulatność, excel, ustawy, regulacje, punktualność, dokładność, terminowość, zaufanie, poufność, cisza, spokój, skupienie... nudne? Pewnie dla większości ludzi tak. Ale aspie często posiadają te cechy i czują się w takiej pracy fantastycznie. Zarobki: 2,5-5 tys. zł

4. Grafik - mam wśród moich czytelników przynajmniej kilka osób obdarzonych talentem artystycznym. Często wchodzę na jakiś artystyczny profil i podziwiam. Asperger i autysta to często osoby utalentowane. W dodatku jeśli jesteś utalentowany rysunkowo, to obecna koniunktura sprzyja zarobkom i znalezieniu pracy przez grafika. Talent, odosobnienie, praca zdalna. Świetne warunki pracy dla aspiego! Zarobisz: 2-6 tys. zł

5. Inżynier/elektryk - tutaj bardzo liczą się kompetencje techniczne. Praca z maszynami, narzędziami, komputerami, programami do projektowania, do obróbki. Jeśli się znasz bardzo dobrze na urządzeniach/projektowaniu, to nawet jeśli jesteś burakiem i niesympatycznym bufonem, to nikt Ci nic nie zrobi ze względu na Twoje umiejętności! Zarabia się: 4-8 tys. zł

6. Kierowca - ten zawód nie wymaga zbyt dużej filozofii. Robisz uprawnienia, wsiadasz za duże kółko, robisz kolejne uprawnienia, aby przewozić jeszcze większe gabaryty. Skupiasz się na przepisach, ich przestrzeganiu, planowaniu zakrętów, odpowiednio wczesnym hamowaniu, planowaniu podróży, przestrzeganiu tachografu. Nie musisz zbyt dużo rozmawiać z ludźmi. No chyba, że przez CB radio. Zarobki - 2-5 tys. zł

7. Operator maszyn budowlanych (dźwig, koparka) - wymaga dobrego stanu zdrowia, precyzji, świetnego wzroku, dobrej koordynacji. W takiej pracy mogą przeszkadzać wyzwiska i kurwy lecące co chwila przez krótkofalówki na budowie i dość niska kultura osobista współpracowników. Zarobki: 2-10 tys. zł

8. Pilot - wymaga idealnego stanu zdrowia, bardzo szczegółowych, regularnych i rygorystycznych badań lekarskich, znajomości języków obcych i dużego zaplecza finansowego (koszt wyrobienia wszystkich licencji do pilota linii pasażerskich - ponad 300 000zł). Są też darmowe sposoby, ale do szkoły państwowej ciężko się dostać. Przewoźnik Lufthansa może Cię wyszkolić za darmo, jeśli przejdziesz badania i będziesz dla nich latał, ale musisz znać j. niemiecki. Zarobki: ok. 12 - 19 tys. zł

9. Spawacz-płetwonurek. Wymaga świetnej kondycji, kompetencji technicznych, gotowości na olbrzymie ryzyko utraty zdrowia (ciśnienie, ryzyko porażenia prądem, promieniowanie elektromagnetyczne). W Polsce rzadko spotykany zawód, ale na platformach i w stoczniach można zarobić nawet ponad 20 tys. zł miesięcznie.

10. Lekarz - zawód, którego jakość pracy uzależniona już jest dość mocno od kontaktu z ludźmi. Na szczęście taki kontakt może pozostać oficjalny, zdystansowany, bez konieczności zbliżania się zbyt mocno psychicznie do drugiego człowieka. Lekarz taki jak kardiolog, neurochirurg, anestezjolog czy proktolog może liczyć na duże zarobki - od 5 do 10 tys. zł bez konieczności otwierania prywatnej kliniki.

Pamiętaj, że jeżeli masz w rodzinie dziecko z zespołem aspergera, które nauczyło się w miarę sprawnie poruszać w społeczeństwie, to wcale nie jest ono skazane na mierne zarobki i uzależnienie od pomocy różnych instytucji i organizacji. Przeciwnie - wysoka specjalizacja techniczna umożliwi mu zarabianie czasem naprawdę dużych pieniędzy. Studia (np. techniczne czy medyczne), to 5-6 lat. Jest to pikuś w porównaniu Z PRACĄ RODZICÓW, którzy powinni przez długie lata uczyć swojego aspergerka, jak się odnaleźć w społeczeństwie, jak załatwiać sprawy w urzędach i sklepach, jak poradzić sobie na rozmowie kwalifikacyjnej.

I odnosząc się do mojego doświadczenia. Rodzice! Przenigdy nie wyśmiewajcie hobby, zainteresowań i marzeń swojej pociechy... Nawet, jeśli ich marzenia zawodowe wyglądają... infantylnie, często pozostają przez lata trwałe. (mamo, jak będę duży zostanę pilotem, dobrze? Dobrze dziecko, a teraz idź sobie coś porysuj).

Nie bój się też robić z dzieckiem zestawienia jego cech - tych, w których jest mocny i tych, w których jest słaby. Nie unikaj rozmowy z dzieckiem o jego słabościach!

Wstawiajcie w komentarzach Wasze spostrzeżenia i (być może) kolejne zawody, które postrzegacie jako odpowiednie dla aspiego.


20 sie 2015

I Aspie stracił pracę :(

Myślałem, że to koniec smutnych rzeczy. Przynajmniej na jakiś czas. No ale się pomyliłem. Nie pracuję już tam, gdzie się chwaliłem kilka postów temu.

Powód: brak multitaskingu, czyli wielowątkowości. Nie potrafiłem się skupić na kilku procesach naraz. Wykonując jedną czynność, nie potrafiłem wykonywać innych zadań, przez co wykonywałem je źle, zbyt powoli. Chyba jednak posiadanie ZA przeszkadza w pracy bardzo mocno.

Moja słaba strona okazała się podstawą do rozwiązania umowy. Niestety, choćbym nie wiem jak bardzo chciał, nie dam rady stać się "wielowątkowy" w tak krótkim czasie (pół roku).

Muszę teraz bardzo uważać, bo to zdarzenie mocno uszkodziło wiarę w siebie. Staram się nie myśleć o sobie za dużo, ale obiektywnie rzecz biorąc okazałem się... za słaby. Walczę, żeby nie popaść w skrajny marazm, który spowoduje, że stracę resztki wiary w stabilizację - przynajmniej zawodową.

Póki jeszcze nie stałem się chodzącym upiorem i obdartusem, trzymajcie kciuki, żebym zdążył szybko znaleźć nowe życie zawodowe - nadzieję i poczucie pewności finansowej. Trzymajcie kciuki, żebym znalazł miejsce, gdzie będę ceniony. Kiedyś pisałem, że "życzenia" nic nie dają. Ale prędzej chyba pomogą, niż zaszkodzą, a pomoc jest mi w tej chwili potrzebna.

Na szczęście w tej pracy odłożyłem pieniędzy na tyle, że kilka miesięcy jakoś przeżyję.

Ludzie! Nie oszukujmy się! Nie walczmy z naszymi aspergerowskimi słabościami. Niektóre są nie do przeskoczenia. Zaakceptujmy je, żeby pomimo tego iść naprzód i nie poddawać się. Nie róbmy z tego tabu...

Rodzice dzieci z ZA. Nie wmawiajcie swoim dzieciom, że mogą wszystko. Nie mogą. Rozmawiajcie o ich słabych stronach, żeby o nich wiedziały i krzewcie w nich najważniejszą cechę: upór. Najważniejsze to iść naprzód pomimo bagna i syfu wokół...

17 sie 2015

Malta - powrót.

I trochę o doskonałej, relaksującej terapii. :)

Niedawno wróciłem z ciepłego kraju. Bardzo pięknego. Na Malcie mieszkają ludzie spokojni, towarzyscy i bardziej tolerancyjni, niż w Polsce. Mówią po angielsku, więc z komunikacją nie ma problemu. Są uczciwi, menelstwa brak - na tak małej wyspie nie ma za dużo żebraków, nagabywaczy, cwaniaczków i złodziejaszków. Nie byłoby gdzie uciekać przed wymiarem prawa. ;) Ludzie też spokojniejsi. Gdy jeden z drugim się otrąbią autami na ulicy, to się przepraszają i uśmiechają. W Polsce trąbienie jest równoznaczne z agresją, pyskówką i szaleństwem. Na Malcie ludzie cenią sobie pozytywną energię.

Polecam Maltę, jako miejsce dla aspiego. Ludzie są nastawieni (jak już wyżej wspomniałem) przyjaźnie i tolerancyjnie, policja pilnuje porządku, jest profesjonalna i to wyraźnie widać. Można znaleźć fantastyczne, spokojne miejsca z pięknymi widokami, wspaniałymi zachodami słońca - całkiem puste i wolne od masowych wycieczek.

Najlepiej na Malcie mieć wypożyczone, małe autko - wówczas nie jest się zdanym na wycieczki zorganizowane i można sobie samodzielnie planować miejsca i czas na zwiedzanie. Taka decyzja wymaga jednak stalowych nerwów - jazda po lewej stronie źle oznakowanymi górskimi trasami powodowała, że nieraz pot ciurkiem zalewał mi oczy. Nie mam w sobie ani grama strachu przed taką jazdą (to chyba zalety ZA), ale widziałem kilka wypadków na drogach z udziałem wypożyczonych przez turystów aut.

Najwspanialszą terapią, której zaznałem były kąpiele z maską i rurką. Spokój, kojący szum morza, kolorowe widoki małych zwierzątek pokrywających milionami podwodne skały, krystalicznie czysta, niebieska toń wody, to doskonałe warunki terapeutyczne. Woda jest ciepła, a ilość soli ułatwia pływanie takim wodnym nieukom, jak ja. Bałem się wody i nie bardzo sobie radziłem ze świadomością głębi pode mną, ale po kilku godzinach pomocy mojej partnerki stwierdzałem, że nic mi nie grozi, bo nawet gdybym bardzo chciał, moje ciało nie jest w stanie opaść na dno! Odzyskałem więc poczucie bezpieczeństwa i rozkoszowałem się labiryntami skał, pomiędzy którymi pływałem. Po kilku dniach takiej rozkosznej terapii, byłem bardzo zadowolony i uśmiechnięty. W ten sposób uzyskiwałem harmonię i stan wewnętrznego spokoju, na czym bardzo korzystałem nie tylko ja, ale i moja partnerka, bo zamiast biadolić w negatywny sposób, mogliśmy sobie beztrosko i leniwie spędzać wieczór przy powolnym jedzeniu wspominając podwodne widoki 3D, full HD.

Wieczory należały do bardzo przyjemnych - ciągle w krótkich spodenkach i koszulkach. Lipcowe noce nie są zimniejsze niż 24 stopnie.

Dla zainteresowanych, przykładowe ceny:
  • pizza (doskonała do najedzenia się na 1 osobę): 7-8 €
  • lemoniada z lodową galaretką: 1-1,5 €
  • butelka wody (0,5l): 0,84 €
  • zestaw hamburger + frytki: 5-5,5 €
  • maltański kubek w sklepie z duperelami: 3,5-4€
  • całodniowa wycieczka statkiem po okolicznych wysepkach z posiłkiem na pokładzie: 17-22 €
  • doba wypożyczenia samochodu: od 25€ wzwyż
  • doba w średniej jakości hotelu w sezonie: od 50€ za pokój dwuosobowy

Zalety Malty:

  • kulturalni ludzie
  • mało chamskich i niewychowanych turystów (hałaśliwych, obcych kulturowo, którzy się dziwnie patrzą na innych, śmiecą i wrzeszczą)
  • policja, która szybko reaguje i pilnuje porządku
  • maltańczycy świetnie znają angielski
  • doskonała terapia za pomocą nurkowania z rurką i maską
  • doskonała terapia wspaniałymi widokami, klifami, skałami itp.
  • mnóstwo zabytków (od megalitycznych kręgów do średniowiecznych i renesansowych zamków i twierdz).

Wady Malty:

  • niebezpieczne drogi (czasem bardzo wąskie, Maltańczycy jeżdżą jak wariaci, sporo wypadków z udziałem aut wypożyczonych)
  • ruch lewostronny
  • olbrzymia wilgotność powietrza
  • temperatura na słońcu często przekraczająca 40 stopni
  • brak lasów i jezior (jeśli ktoś lubi)
  • brud w większych miastach
  • bardzo dużo zrujnowanych, zaniedbanych budynków

24 lip 2015

Dźwięk w słuchawce


Jeden z silniejszych bólów pojawia się wtedy gdy słyszysz w słuchawce telefonu głos osoby nr 1: najbliższej Ci osoby w życiu i nie możesz się nim cieszyć.

Musisz wtedy tłumić to co do niej czujesz bo gdy ucieszysz sie szczerą, wielką radością, to sprawisz przykrość osobie, ktora siedzi obok Ciebie i swoje uczucie wyraża w sposób niezwykle zaborczy. Ta druga osoba nie znosi konkurencji w uczuciach i kontaktach. Nienawidzi nikogo, kto mógłby być bliżej mnie...

Sytuacja przypomina trojkąt. Ale nim nie jest. Bo pierwsza osoba to po części Ty sam. Twoj uśmiech, Twoje rysy, Twoje lęki, Twój sposób chodzenia i maniery. To ktoś, kogo kochasz miłością bezwarunkową. Jak ojciec syna.

Stoję myślami nad maltańskim klifem i spoglądam ze strachem w dół. Oderwane bloki skalne przez setki, a może tysiące lat, są uderzane przez potężny żywioł morza śródziemnego. Kiedyś sie złamią i rozpadną całkowicie. Są znacznie trwalsze, niż miłość ojca do syna. Bedą tu tkwiły kolejne tysiace lat po odejściu obojga z nich.

Stoję nad maltańskim klifem z przeszywajacym smutkiem, bo nie mogę sie cieszyć rozmową z osobą nr 1.

Stoję nad maltańskim klifem ze strachem nie dlatego, że mam lęk wysokości. Ale dlatego, że gdybym spadł, to osoba nr 1 więcej mnie nigdy nie zobaczy. Mój synek.

22 lip 2015

Na urlopie

Wyjechałem daleko na tydzien. Odpoczywam w wysokiej temperaturze, prawie afrykańskiej. Jest gorąco, wilgotno, a niebo bezchmurne. Noce stają sie czarne, a temperatura nie schodzi poniżej 25.

Wypożyczyłem samochód. Tu gdzie jestem jeździmy po lewej stronie. Kilka razy zdarzyło mi sie jechać "na czołówkę". Sporo osób jeździ jak wariaci wiec specjalnie sie nie wyróżniam ;) Tu gdzie jestem, auta są stare i mają zmatowiałe, pożółkłe reflektory. Dostałem niestety mandat za nieprawidłowe parkowanie. 


Bardzo mi sie podobają widoki i zapachy. Mam maskę i rurkę do nurkowania. Woda jest krystalicznie przejrzysta, wiec oglądam sobie śliczne, kolorowe rybki. Temperatura wody w morzu to 24 stopnie. Jest wiec ciepło. Jezior i lasów brak. Rzeki pojawiają się w mokrej części roku.

Ludzie sa głośniejsi niż w Polsce ale mniej hamscy i akceptujący różnorodność. Bardzo dużo zrujnowanych wiosek, w których miedzy kamieniami zalega tysiące muszelek po ślimakach.

Wilgotność jest bardzo wysoka. Wieczorem moja mapa papierowa robi sie miękka i przypomina szmatę do mycia podłóg, a nie papier. Za to wilgoć uwalnia zapachy z ziemi i roślin. Nie znam sie na nich, ale na moje oko rosną tu agawy, koperek, kaktusy i masa roślin o ciężkim, duszącym, aromatycznym zapachu, ktorego nie jestem w stanie określić.
Za kilka dni wracam.


1 lip 2015

Po czterech miesiącach w nowej pracy

Pojawił się kryzys. Pewność siebie zeszła na plan dalszy, nie czuję się ani doceniany, ani kompetentny tu gdzie pracuję. Jestem raczej wyszydzany - pół żartem, pół serio - za swoje roztargnienie, dosłowność, dziwne pytania z oczywistymi odpowiedziami. Sprawiam wrażenie inteligentnego, ale gubię się w prostych, organizacyjnych rzeczach. Młodsi ode mnie pracownicy zaczynają mnie pouczać nieomal w każdym szczególe mojej pracy - głównie ze względu na dość specyficzny sposób formułowania przeze mnie wypowiedzi.

Nie mam stałej umowy - nie jestem pewien swojej przyszłości w miejscu, w którym pracuję. Kładę uszy po sobie i staram się robić swoje. Nie awanturuję się, nie kłócę, nie pyskuję, przyjmuję wszystko na siebie. Jak ktoś coś ode mnie chce, robię to. Gdyby ktoś poprosił mnie o nadstawienie ryja, bo ma ochotę się wyżyć, prawdopodobnie zrobiłbym to. Ogólnie wykonuję pracę stażystki, tylko za 3 x większe wynagrodzenie. Czuję, że moje kompetencje się marnują. Często siedzę w domu po powrocie nad pracą, bo w biurze nie jestem w stanie niczego zdążyć. Żartobliwie zostałem nazwany fetorem (na wzór postaci z "Gry o Tron" i jego oddańczo-służalczej roli), ale mnie te żarty przestają śmieszyć.

Nie wiem jak się skutecznie bronić, bo niestety gdy zaczynam to robić, zawsze robię krzywdę psychiczną drugiej osobie i rozpędzam wojnę wokół, na której są ofiary. Nie chcę nikogo atakować, skarżyć, zwracać uwagę, bo to spowoduje, że utracę ostatnią swoją zaletę, jaką jest usłużność i wykonywanie wszystkiego, o co zostanę poproszony.

Na razie nie opuściłem ani jednego dnia, nie spóźniam się, pracuję po godzinach, staram się robić (z różnym skutkiem) wszystkie zadania mi przydzielone. Niestety czuję niezadowolenie ze strony szefowej tym, że nie nadążam z wykonywaniem swoich obowiązków (swoją drogą mam ich dwa razy więcej, niż powinienem - z braku pracowników). Zarabiam jej zdaniem za dużo w porównaniu z tym, co robię. Stwierdzam, że muszę znaleźć inną pracę, zanim skończy mi się umowa we wrześniu. Jedyna pociecha, że zarabiam znacznie więcej, niż inni. Ale co z tego, skoro to co umiem tutaj kompletnie się nie liczy.

Kilka słów o "fetorze". Zostałem tak żartobliwie nazwany przez kolegę pracy na wzór postaci z "Gry o tron", która została okaleczona, następnie poprzez upokorzenia i pranie mózgu kompletnie podporządkowana swojemu panu. Kolega przyznał, że jest we mnie coś prowokującego z tej postaci. Coś, co sprawie, że "prowokuję do tego, aby mi dokuczać". Hm... zabawne... to już dawno przestało być.

20 cze 2015

Masz faceta z ZA? Aj!!! Bardzo Ci współczuję!

Masz faceta z ZA? Aj!!! Bardzo Ci współczuję! Konkretnie tego:

  1. Jeśli nie będziesz się interesować jego pasjami, oddzieli się od Ciebie grubą ścianą dystansu.
  2. Masz ochotę na spontaniczne wyjście na imprezę? Jeśli idzie z Tobą, często robi to z musu.
  3. Gdy mu mówisz czułe słowa o miłości, może się na Ciebie patrzeć jak na debila.
  4. Śmiejesz się głośno i radośnie z jakiejś sytuacji ze swoim facetem? To dlatego, że on jest nauczony śmiania się akurat wtedy, gdy inni to robią :)
  5. Masz ochotę się wkurzyć, pokłócić i obrazić? Prawdopodobnie wkurzysz się znacznie bardziej, niż miałaś zamiar, bo albo się nie przejmie, albo zamiast po ludzku pokrzyczeć, powie Ci spokojnym głosem coś, co Cię bardzo zaboli!
  6. Masz takie momenty, że Cię w ogóle nie słucha? Prawdopodobnie masz rację!
  7. Nie chce stawać w Twojej obronie i grozić "konkurentom", którzy Cię podrywają? Myślisz, że to mało męskie? No cóż... on musi przemyśleć i zastanowić się jak zareagować, a do tego trzeba mu... czasu!

Masz ZA i (normalną) kobietę równocześnie?

Aj!!! Bardzo Ci współczuję! :) Te dwie rzeczy bardzo się nie lubią. Konkretnie dlatego:

  1. Kobieta może myśleć, że Twoje pasje są po to, żeby się od niej zdystansować. Poświęć więc jej od czasu do czasu nieco więcej uwagi, niż kilka zdań w stylu "jak tam dziś w pracy".
  2. Kobieta od czasu do czasu lubi robić zwariowane, spontaniczne rzeczy. Postaraj się, żeby je robiła z Tobą. Ona naprawdę do tego potrzebuje bliskiej osoby!
  3. Kobieta potrzebuje mówić o uczuciach do bliskiej osoby. Ale... wysłuchanie to za mało. Potrzebuje też słyszeć o uczuciach od Ciebie. Naucz się tego :)
  4. Kobieta powiedziała coś śmiesznego i wypada się pośmiać? To za mało! Kontynuuj temat i teraz Ty wymyśl i powiedz coś, co Cię bardzo rozśmieszy!
  5. Kobieta się wkurzyła, ma focha i pieprzy głupoty? Pamiętaj, że wkurzasz bardzo. Czasem aż chce się wbić szpilę, gdy jest wredna. Zamiast szpili, wbij szpileczkę i przeczekaj. :) Nie karaj zbyt mocno!
  6. Słyszysz czasem jej dźwięki w tle, gdy robisz coś ciekawego? Prawdopodobnie właśnie coś do Ciebie mówi! Albo przerwij i posłuchaj, albo powiedz, żeby zaczekała, bo nie masz podzielności uwagi!
  7. Faceci ją podrywają i nie wiesz co zrobić? Pamiętaj, że kobiety lubią być podrywane przez obcych facetów i bronione przez swoich. Stań się zwierzęciem. Zmasakruj rywala cynizmem, kpiną, żartem, kąśliwym tekstem. Będziesz atrakcyjniejszy w jej oczach i dasz jej odrobinę radości, że Ci na niej zależy!

11 cze 2015

Moje ograniczenia w pracy

Dzisiaj jest dzień, kiedy moja psychika dała mi sygnał ostrzegawczy, że jet źle. Drżenie rąk, biegunka, wymioty, wewnętrzne stany lękowe, gadanie do siebie, odruch strachu i ucieczki przed każdym, kogo spotkam.

Poprzez swój upór i pracowitość (7 roboczych dni w tygodniu, czasem powyżej 10h) Zarabiam dużo pieniędzy (jak na średnią w Polsce), ale mam nad sobą szefową, która zarządza "poprzez cele". A to znaczy, że wyznacza zadania, terminy, a potem rozlicza z ich wykonania. Kłopot mój polega na tym, że nie nadążam. Nie starcza mi 8 godzin w biurze na realizację ich wszystkich. Dlatego "sugerowane" jest zabieranie pracy do domu. Mamy komputery, które nosimy ze sobą do domu i ewentualnie w taki sposób pracujemy, gdy nie zdążymy czegoś zrobić w firmie. No ale się zrobiło tego za dużo i nie jestem w stanie zrealizować wszystkich zadań. W dodatku nie mam podpisanej stałej umowy i moje losy tutaj się wciąż wahają. Nie radzę sobie z tym psychicznie.

Największym problemem, jaki sprawiam szefowej jest brak wielowątkowości zwanego też u nas multitaskingiem. Polega to na tym, że nie umiem przeskakiwać z zadania na zadanie, przez co "rozruch" w kolejnym zadaniu trwa zbyt długo i zanim nabiorę obrotów, to bywa, że muszę zrobić coś innego. W dodatku są to zadania często prymitywne - powinna je robić osoba niżej opłacana, niż ja. Po powrocie z pracy mam sporo różnych rzeczy i obowiązków do zrobienia i nie jestem w stanie psychicznie, ani fizycznie zająć się pracą. Efekt? Boję się zwolnienia i jeżdżę do pracy ze strachem.

Mam też trudności komunikacyjne. W naszej firmie kontaktujemy się mailowo. Ale ludzie piszą maile w taki sposób, że niewiele z nich rozumiem. Skróty myślowe, błędy literowe, korponowomowa, brak orzeczeń w zdaniu, brak przecinków o kropek, przez co nie wiem o co chodzi. Czytam maile po kilka razy, czasem decyduję się udawać, że je zrozumiałem, żeby nie wkurzyć kogoś.

Znacznie lepiej mi idzie rozmowa w cztery oczy. Mam doskonale wyuczoną analizę mimiki twarzy, mikromimiki ust i wybrzmienia słów (ich barwy, intonacji), dzięki czemu patrząc się na mojego rozmówcę jestem w stanie bardzo dużo zrozumieć, a nawet wykryć kłamstwo, nieszczerość, wstyd i inne prawdziwe intencje. Co dziwne, gdy nie patrzę na twarz rozmówcy lub słyszę go tylko przez telefon, to problemy komunikacyjne wracają.

Jedna z czytelniczek poprosiła mnie o garść porad dla aspiego w pracy, aby zwiększyć jego szanse na zatrudnienie i utrzymanie pracy. Więc szykuję kolejny miniporadnik. Właśnie dla dorosłych aspi, którzy są niestety w dużo gorszej pozycji na rynku pracy u nas.

23 maj 2015

Z cyklu ZA w szkole: (nie)pilny uczeń aspi

Retrospekcji ciąg dalszy. W moich ciemnych latach dość przykrego dzieciństwa chodziłem do szkoły podstawowej, wg starego, 8-letniego systemu. Szkoła mieściła się 700m od domu, dojście tam zajmowało mi 15 minut, gdy byłem starszy - 12 minut. Nie lubiłem chodzić, a marsz do szkoły i z powrotem męczył mnie i nudził. Chodziłem do szkoły, która była komunistycznym molochem, liczącym grubo ponad 1500 dzieci. W klasie 27-29 osób, w zależności od tego, kto kiblował, kto doszedł i odszedł. Najbardziej przerażającą cechą mojej szkoły był obłędny hałas wrzeszczących dzieci podbijany przez echo na korytarzach. Jak się uczyłem? Całkiem dobrze. Średnia ocen wahała się od 4,5 do 4,8 od czwartej do ósmej klasy. W piątej klasie najwyższa średnia pozwoliła mi cieszyć się czerwonym paskiem. W pozostałych latach nie miałem takiej możliwości ze względu na trójkę (raz z fizyki, raz z chemii).

Jak łatwo się domyśleć, ani fizyka, ani chemia nie były moimi obiektami zainteresowania. Były drętwe, nieciekawe, denne i nie uczyłem się na nie. Właściwie z żadnego przedmiotu się nie uczyłem. Czasem z pomocą rodziców przygotowywałem się na jakieś "ważne" sprawdziany. Prace domowe odrabiałem z polskiego i matematyki. Od szóstej klasy w górę moje odrabianie prac polegało na ich przepisywaniu na przerwach, na kolanie. Do kartkówek i ustnych odpowiedzi się nie uczyłem. W ostatnich dwóch klasach do sprawdzianów uczyłem się na przerwach, z kolegami powtarzając sobie materiał. To, co próbowałem zapamiętać w domu, nigdy mi do głowy za nadto nie wchodziło. Moja nauka w domu, to siedzenie nad książkami i udawanie, że się uczę. Zajęty byłem czytaniem gazet albo rysowaniem. Gdy byłem brany do odpowiedzi ustnej, zwykle dostawałem jedynkę. Odpowiadałem w inny sposób, niż życzył sobie nauczyciel, dużo wymyślałem i improwizowałem, albo zamykałem się w sobie i milczałem, żeby nie powiedzieć czegoś głupiego. Nie lubiłem odpowiadać na pytania nauczycielom, wstydziłem się przed kolegami odzywać publicznie, bo mógłbym zostać wyśmianym. Zresztą wraz z wiekiem, coraz mniej trzymałem się z moimi kolegami. Byłem często obiektem kpin. Chociażby z tego powodu, że nie przeklinałem (rodzice mi zabronili) i nie chodziłem na wagary (tego też mi rodzice zabronili). Niechodzenie na wagary kończyło się niestety tym, że jak cała klasa "zwiewała", to ja zawsze zostawałem, czym psułem szyki reszcie dzieciaków. W ósmej klasie lubiłem bardzo matematykę, potrafiłem wykonać każde zadanie, ani razu się do niej nie uczyłem, zawsze miałem piątki, z każdego sprawdzianu i klasówki. Miałem świetną nauczycielkę, ponieważ mówiła bardzo precyzyjnym językiem. Jej uczenie, bo był instruktarz - schemat. Krok po kroku jak wykonywać zadanie. Wystarczyła umiejętność logicznego myślenia, wzory można było zapisać, a treść zadań zawsze była przeze mnie bardzo jasna i klarowna pod względem logiki i semantyki języka polskiego. Nigdy nie miałem już więcej tak przyjemnego przedmiotu, jak matematyka, której zresztą znajomość umożliwiła mi zdanie egzaminów do szkoły średniej. Niestety nigdy potem nie miałem już nauczyciela, który w tak klarowny sposób potrafiłby wytłumaczyć przedmioty matematyczny, których miałem w szkole średniej i na studiach mnóstwo.

Wracając do czasu podstawówki. Nie uczyłem się, nie miałem ambicji, z odpowiedzi ustnych dostawałem kiepskie oceny, ale średnią miałem 4,5-4,8. Jakim cudem? Byłem bardzo zdolnym dzieckiem, chodzącą encyklopedią, maluchem, który bardzo chłonął wiedzę. Szkoła podstawowa sprawiła, że zamiast rozwijać swoje pasje, raczej zamknąłem się w sobie. Z biegiem lat przestałem mieć odwagę zgłaszać się w obecności innych dzieci na lekcjach, zamiast być ambitnym małym człowieczkiem, zamykałem się w swoich prywatnych rysunkach i zainteresowaniach. Miałem jednego kolegę, z którym potrafiłem się fascynować komiksami, naklejkami, trupami, szkieletami, wampirami. Rodzice patrzyli na mnie i moje zainteresowania raczej jak na głupie fanaberie, wstydziłem się tego przed nimi. W ten sposób do ukończenia 14 roku życia zgasło we mnie żywe dziecko, mające odwagę pytać, drążyć, lekko upierdliwe, zaczepne, z tupetem, nie zawsze postępujące wg norm społecznych. Zamknąłem się w sobie, swoim świecie na ok. 8 lat nie potrafiąc zbyt dobrze się odnaleźć w otoczeniu ani rodziny, ani kolegów i koleżanek. To był słaby okres w moim życiu.

Wtedy jeszcze nie diagnozowano zbyt dobrze ZA. Myślę, że taka diagnoza nieco by zmieniła przebieg mojego późniejszego życia. Brakowało mi akceptacji moich zainteresowań przez moich rodziców. Zamknąłem się przed nimi ze swoimi uczuciami, zainteresowaniami, które były przez nich uznawane za chore i/lub dziecinne. Niestety taki rozwój sytuacji spowodował, że w wieku dojrzewania, gdy odczuwałem ogromny popęd do płci przeciwnej, nie byłem w stanie nawet porozmawiać z żadną dziewczyną/koleżanką, gdyż bardzo się wstydziłem zamykając się w sobie. Blokada na dziewczyny trwała osiem lat i miała niszczące konsekwencje w moich przyszłych relacjach i budowaniu związków.

PS. Na zdjęciu widać m.in. mnie w wieku 7 lat.


5 maj 2015

Z cyklu: ZA w szkole: bójka

Moje ostatnie doświadczenia z przemocą sprawiły, że zrobiłem sobie głęboką retrospekcję w moje doświadczenia z przemocą. O ile uważam, że głównym zadaniem dorosłego ZA jest nabycie umiejętności samodzielnego radzenia sobie ze światem, o tyle dziecko z ZA, które umie i rozumie znacznie mniej, powinno być wspomagane przez innych i traktowane "inaczej", niż wszyscy. O co chodzi? Pozwoliłem sobie stworzyć subiektywny zbiór zasad, które bardzo mi pomogły w dzieciństwie, gdy je ktoś w moim otoczeniu stosował, co się zdarzało niestety rzadko. Zasady i fakty oczywiście ponumerowałem.

ZA, a przemoc w szkole:

FAKTY:

  1. Aspi bywają bardzo agresywni - agresja jest wynikiem "nakręcania się", którego często nie widać.
  2. Aspi bywają bardzo pamiętliwi - mogą wszcząć awanturę za rzecz sprzed kilku godzin/dni.
  3. Aspi bywają zaskakujący - często powodem i zapalnikiem są przyczyny, których nie widać i których się nikt nie spodziewa
  4. Jeśli dopuści się już przemocy, aspi jest nastawiony na skuteczność - często bije tak, żeby bardzo mocno bolało (nos, przepona, brzuch, krocze)
  5. Aspi często potrafią "ukarać" przemocą za nieprzestrzeganie zasad, niesprawiedliwość, drwinę i upokorzenie.
  6. Aspi jak najbardziej potrafi się zemścić.

CO ROBIĆ:

  1. Nie nakręcać się - krzyki, agresywna postawa nie uspokoją aspiego
  2. Odseparować aspiego od grupy, w której dochodzi do konfliktu
  3. Gdy dojdzie do argumentów siłowych, odseparować agresorów, bez wrzasków, bez wyrzutów, bez prośby o przeprosiny
  4. Jak najszybciej usunąć osoby postronne z miejsca bójki, nie rozmawiać z aspim przy grupie
  5. Rozmawiać na argumenty:
  • zapytać o powody bójki
  • nie wolno bagatelizować zasad aspiego, (które do bójki mogły doprowadzić)

I teraz, UWAGA... Poniższa metoda powinna błyskawicznie zażegnać konflikt i uspokoić aspiego!
Spokojnym głosem:
  • przedstawić zasady szkoły/życia społecznego, które zakazują używania przemocy fizycznej
  • być gotowym na kontrargumenty aspiego, że zasady szkoły nie są przestrzegane, w wyniku czego doszło do bójki
  • przeprosić, że jako wykonawca regulaminu szkoły dopuściłaś(eś) do bójki, wytłumaczyć, że nauczycieli jest znacznie mniej, niż uczniów, stąd niemożliwość egzekwowania zasad w każdym przypadku
  • poprosić o respektowanie zasad szkoły i obiecać karną rozmowę z prowodyrem (aspim lub drugą osobą, która wdała się w bójkę)
  • wytłumaczyć, że nie wolno aspiemu dopuszczać się przemocy, że jest to karalne nie tylko w szkole, ale i w naszym kraju, a te zasady są znacznie ważniejsze, niż zasada wymierzenia sprawiedliwości przez aspiego.
  • porozmawiać karnie z drugą stroną bójki tak, aby aspi wiedział, że karna rozmowa nastąpiła
  • poprosić obie strony o pogodzenie się.

I jeszcze warte dodania dwa fakty od czytelnika Mark Greenshadow:
  • Aspi często czują ból inaczej niż NT, co powoduje że (...) czasem potrafią uderzyć bardzo mocno.
  • Często do agresji dołącza się silny stan lękowy i zaraz potem zamknięcie się w sobie.

Miałem kiedyś nauczyciela, który na koniec takiego konfliktu stosował bardzo fajną zasadę. Otóż, jeśli przykładowo pobiło się dwóch chłopaków, prosił jednego o wypowiedzeniu na głos jakiejś zalety tego drugiego, a potem to samo robił z drugim. Jeśli pobił się Robert z Maćkiem, prosił Roberta, aby powiedział Maćkowi, za co można go lubić i co jest w Maćku fajnego. To samo potem było z Maćkiem. To pozostawiało chłopaków w nieco lepszym nastroju i koncentrowało ich na pozytywach. Podobało mi się to!