25 sty 2015

Parę słów o marchewce, czyli co mnie motywuje...

Ostatni post cieszył się bardzo dużym zainteresowaniem, a ja robiłem wielkie oczy nie dowierzając, że pojawiło się tylu czytelników... Ale wśród komentarzy i listów, które do mnie piszecie pojawiły się dość mocne głosy i zapytania, które można podsumować takim zdaniem:

"Skoro na aspiego nie działają kary, to jak go motywować"?

Pytanie bardzo trudne, a kilku stałych czytelników odpowiedziało bardzo konkretnie, co nas motywuje. I niestety jest to przez większość osób mało zrozumiałe, bo jeśli mamy się czegoś podjąć, to pobudki, które mną (nami?) kierują są ukryte na tyle głęboko we mnie (nas?), że po prostu ich nie widać. Dlaczego np. pewien niesforny uczeń (syn czytelniczki tego bloga) nagle na konkursie wiedzy bryluje na tle innych dzieci niesamowicie szeroką wiedzą? I właśnie odpowiedź na to pytanie jest kluczem do pracy z ZA.

Spróbowałem posegregować motywatory, które mną rządzą wg schematu od najsilniejszego do najsłabszego:

  1. Najsilniejszą motywacją cieszą się te rzeczy, które zwane są "obsesjami". Bardzo nie lubię tego słowa, bo mi się negatywnie kojarzy z czymś chorym, ale podobno dla innych ludzi stopień determinacji, jaki przejawiam, aby realizować swoje obsesje jest zdaniem wielu właśnie "chory". A więc (jeśli mi przeszkadza), odkładam na bok dumę, maniery, męską godność, chwilowe dobre samopoczucie, zdrowie, zachowania, które "wypada" przejawiać. Robię to tylko po to, aby osiągnąć spełnienie w dziedzinach zwanych "obsesjami", a zwanych przeze mnie pasjami.
  2. Słabsze motywacje, to takie, które pośrednio mogą zmierzać do moich "obsesji", np. budowanie pozytywnych relacji z ludźmi, których nie lubię, ciężka, czasem nieprzyjemna praca wykonywana dla pieniędzy, które przeznaczyć mogę (po zapłaceniu rachunków, kosztów żarcia itp.) na swoje zainteresowania (zwane bardzo brzydko obsesjami)
  3. Motywacja "bo się zobowiązałem" - czyli takie, które muszę wykonać dla swojego spokoju psychicznego. Dość nieprzyjemna motywacja, ale skuteczna.
  4. Motywacje "bo tak trzeba", których nie bardzo rozumiem, ale czasem trzeba coś dla kogoś zrobić, z różnych mało logicznych powodów: "bo tak wypada", "bo inni też tak robią", "bo ktoś dla mnie coś zrobił i muszę się mu odwdzięczyć", "bo to obowiązek". To najsłabsze motywacje, które najciężej mi było przyswoić. Bywa, że nie rozumiem ich do końca i wykonuję, bo tak zostałem nauczony przez rodziców i "nauczycieli" i podobno dzięki temu zyskuję sympatię, szacunek i poważanie innych osób. Tutaj słusznie wypowiedział się ktoś z Was, że aspiego warto posłać na szkolenie, na którym mógłby sobie wyćwiczyć konkretne postawy, sposoby reagowania, np. szkolenie z autoprezentacji. Przypadek: Najciężej mi zrozumieć, dlaczego na Facebook'u ludzie wysyłają życzenia, gdy widzą komunikat "Dziś życzenia obchodzi Jan Nowak". Wówczas na tablicy takiego Nowaka można przeczytać sześćdziesiąt cztery identyczne życzenia "wszystkiego najlepszego".... O CO CHODZI? Sądziłem, że życzenia są wyrazem pamięci, ale skoro Facebook sam przypomina, to komu ja mam za nie dziękować? Automatowi? I wówczas działa motywacja nr 4, która mówi, że należy za życzenia "podziękować", bo "tak wypada"... Udaję więc wdzięcznego, a ludziom pewnie robi się miło i dobrze o mnie myślą...

PODSUMOWUJĄC:

To co najsilniej motywuje mnie do działania, siedzi głęboko we mnie. To emocje, które się pojawią wraz działaniem, które wykonam. To się chyba nazywa motywacja wewnętrzna. Samo wykonanie zadania wywołuje fantastyczne emocje, które mi wystarczą w zupełności... Pieniądze? Aplauz? Radość innych? Tytuł? Awans? Nie dziękuję... krępują mnie i wywołują zażenowanie. No może z wyjątkiem pieniędzy, ale nie będę chciał dla nich robić rzeczy nieprzyjemnych.

PRZYKŁAD SILNEJ MOTYWACJI:

Chyba najbardziej rzuca mi się w pamięci obraz sytuacji z moich studiów. Wiele lat temu mieliśmy do przygotowania na zaliczenie wystąpienie przed kolegami i koleżankami przedstawiające pewien bardzo konkretny temat. Nie przyłożyłbym się do niego, gdyby nie dość silna motywacja wewnętrzna. Temat dotyczył mojej pasji i stwierdziłem, że przygotuję się niezwykle starannie. Pojawił się jeszcze jeden cel. Na zajęcia chodziła koleżanka, która mi się bardzo podobała, a nie miałem odwagi, ani pomysłu jak nawiązać z nią kontakt. A więc postawiłem sobie dwa konkretne zadania: pokazać rzetelny kawał wiedzy z dziedziny, w której jestem ekspertem i drugie - zadbać o widowiskową formę przekazu tak, aby zwrócić uwagę koleżanki... Oba zadania wykonałem w sposób perfekcyjny. Zwróciłem uwagę wszystkich, a zwłaszcza osoby, na której mi zależało (nawiązałem kontakt w formie, o którą mi chodziło). Pozytywna ocena, gratulacje, "achy i ochy" innych były dla mnie zupełnie nieistotne, a nawet mnie krępowały. Umówienie się na spotkanie z koleżanką wystarczyło, abym powiedział w domu przed sobą do lustra: "melduję, że zadanie wykonane!". Wieczorem otworzyłem butelkę wina, zgasiłem światło i usiadłem wygodnie delektując się wykonaniem swojego zadania. Czułem ulgę i spokój wewnętrzny, satysfakcję i radość!

A więc w jednym zdaniu: najsilniejsza motywacja polega na działaniu dla celu, jaki mam do osiągnięcia w dziedzinie, która mnie pasjonuje, aż do jego osiągnięcia, które mi daje poczucie całkowitego spełnienia.

PS. Zapewne ta część z Was (nauczyciele i rodzice), która ma kłopoty z podopiecznymi ZA zastanawia się, jak zmotywować takiego (młodego najczęściej) jegomościa do działania... Co proponuję? Zacznijmy od tego, że to bardzo trudne zadanie wymagające skupienia się np. na zainteresowania takiego ZA, co już samo w sobie jest nie lada wyzwaniem, bo mało który się otwiera... Potem następuje etap snucia wizji i tłumaczenia, jak zachowanie bądź zmiana, której oczekujemy przybliży aspiego do osiągnięć w "pasjonującej" dziedzinie i racjonalizacja, czyli mozolne tłumaczenia (co jak i dlaczego) wg schematu przyczyna-skutek.

Wszystkie powyższe schematy i przykłady opisuję na przykładzie własnej osoby. Jeśli i Wy macie swoje obserwacje i skuteczne metody działania w stosowaniu "nagród", proszę o komentarze, gdyż sporo jest wśród Was osób, które bardzo potrzebują takich rad i pomysłów, aby poradzić sobie ze swoimi trudnymi przypadkami.


18 sty 2015

Kij i marchewka.

Jakiś mądry człowiek napisał pod jednym z moich postów bardzo trafny komentarz, że na ludzi z ZA słabo działają kary. I ja się z tym zgadzam. Wielokrotnie doświadczając kar w przeszłości, przypominam sobie tylko, że coraz bardziej mnie one rozdrażniały motywując co najwyżej do zemsty i przekory. Powodowały więcej żalu, zamykania się w sobie, niż nauki. Bywało, że doskonale wiedziałem, że otrzymam za "przewinienie" karę, a mimo wszystko potrafiłem z czystej przekory zrobić kilka takich "przewinień" pod rząd. Byłem jak kamikadze, który świadom rychłej śmierci wali prosto przed siebie...

Zdaniem moich rodziców, zawsze byłem dzieckiem, a potem "człowiekiem" mało odpornym na robienie rzeczy, które mnie nie interesują, co potem potwierdziło się w diagnozie ZA. Przed podstawówką pochłaniało mnie do reszty rysowanie, geografia i wyimaginowana przeze mnie kraina czarów, w trakcie podstawówki zacząłem rysować komiksy z kościotrupami, wampirami i duchami, w szkole średniej przyszedł czas na motoryzację i lotnictwo, zaś potem moje pasje i zainteresowania pobiegły już bardzo dziwnym torem.

Gdybym dzisiaj miał doradzać moim rodzicom, jak mnie traktować w dzieciństwie, skupiłbym się właśnie na moich pasjach (nazywanych przez niektórych specjalistów obsesjami). Powiedziałbym im tak:

  1. Wasze dziecko jest w stanie zrobić dosłownie wszystko, aby móc realizować swoje zainteresowania, wykorzystajcie to!
  2. Nawet gdy Wasze dziecko zamęcza Was swoimi monotonnymi wywodami o swoich pasjach, pamiętajcie, że te zainteresowania są celem samym w sobie, aby żyć i działać na codzień;
  3. Nigdy, przenigdy nie krytykujcie zainteresowań Waszej pociechy... Nie ma nic gorszego, niż wstyd przed realizacją swoich pasji;
  4. Nigdy, przenigdy nie mówcie swojemu dziecku, że ma słomiany zapał. Bywa, że w wieku kilku-kilkunastu lat zainteresowania zmieniają się bardzo szybko. Pozwólcie dziecku wybrać!
  5. Gdy jakaś ograniczona ciotka mówi Wam z oburzeniem, że Wasze dziecko ma bzika na punkcie (w moim przypadku gier komputerowych), brońcie je!
  6. Gdy Wasza pociecha spędza całe godziny na realizacji swoich zainteresowań, błędem jest przekreślać je uznając, że jest to bezwartościowe uzależnienie. To odskocznia, ukojenie nerwów, przyjemność w najczystszej postaci. Jeśli odcinasz mnie od moich przyjemności, odcinasz też więź psychiczną ze mną!

Moim zdaniem jednym z najważniejszych życiowych zadań w życiu aspiego jest poznawanie możliwie wielu takich pasji, wybranie sobie tych ulubionych, wyspecjalizowanie się w niej i sprawienie, by w życiu dorosłym była metodą na zarabianie pieniędzy i samodzielne utrzymanie się. Zdaje się, że podobną filozofię ma koncepcja nauczania Montessori, ale nie jestem pewien.

Np: granie w gry komputerowe może przekształcić się w profesjonalne granie za pieniądze, (w Korei mieszkają milionerzy, którzy dorobili się na graniu, a jeden z tegorocznych kierowców wyścigowych LeMans24 został wybrany ze względu na osiągnięcia w wyścigach na konsolach!), w zawód informatyka, programisty, grafika itp.

Aby dorwać się do swoich pasji, jestem w stanie cierpieć dniami, tygodniami, miesiącami... Być może ktoś z Was pomyśli sobie teraz, że aspi są tacy niewinni, wrażliwi i skrzywdzeni? Zanim zaczniecie się rozczulać, przeczytajcie i zrozumcie to:

Aby dorwać się do swoich pasji i obsesji, jestem czasem w stanie krzywdzić i zadawać cierpienie, jeśli to mi pomoże w ich osiągnięciu... Czy to Waszym zdaniem nie zakrawa o psychopatię?


8 sty 2015

Butność i nietakt aspiego.

Szanowni czytelnicy. Wczoraj załatwiałem dość ważne sprawy biznesowe i nie obyło się bez nietaktów z mojej strony. Konkretnie rzecz ujmując - osoba (partner biznesowy), z którą się widziałem zrobiła na mnie wrażenie takiej, która chce być popularna wśród ludzi.

Niestety po którejś z rzędu wypowiedzi, w trakcie której mój rozmówca "Kowalski" (tak go nazwę) opowiadał o tym, jak w obcym mieście, obcy ludzie go świetnie rozpoznają, przypomniał mi się kawał, który bez żadnej złośliwości, ani ukrytego znaczenia postanowiłem Kowalskiemu opowiedzieć anegdotę... A brzmiała on tak:

[słowa kierowane bezpośrednio do Kowalskiego]: Zapewne, gdy jesteś na wycieczce w Watykanie, to ludzie stojąc na placu św. Piotra spoglądają na balkonik i coniektórzy pytają się siebie nawzajem, co to za facet w białym kitlu i czapce stoi na balkonie obok Kowalskiego...

Mój rozmówca zaśmiał się grzecznie, ale raczej sztucznie, natomiast moja współpracownica, która była też na tym spotkaniu powiedziała mi, że to było dość złośliwe z mojej strony.

Gdyby nie moja współpracownica, to te spotkanie zakończyłoby się fiaskiem. Taka osoba, jak ona doskonale spisuje się w takich sytuacjach, jest "twarzą" naszego zespołu, robi świetne wrażenie, wyczucie biznesowe. Rekompensuje moje słabości. Jestem jej bardzo mocno wdzięczny.

A dzisiaj otrzymałem bardzo trafnego maila, w którym jedna z moich czytelniczek celnie zauważa, że jestem człowiekiem butnym. Zaobserwowała to po moich tekstach.

Szanowni ludzie!

Butność to cecha, jaką nabyłem w celu radzenia sobie ze światem, którego nie rozumiem, a który wydaje mi się momentami pozbawiony logiki. Wynika z lęku, jest mechanizmem obronnym, dzięki któremu aspi radzą sobie na codzień, gdy muszą dokonać na kimś perswazji aby osiągnąć swój cel. Wynika też z mojej pewności i wiedzy w dziedzinach, na których znam się lepiej, niż ktoś inny. Tak więc butność to dokładnie moja cecha. Szkoda, że tak często psuje mi kontakt z innymi ludźmi.
 
Jeśli komuś z Was przeszkadza moja butność w postach, do której w 100% się przyznaję, to niestety nie zmienię tego. Na tym blogu mogę być wreszcie takim człowiekiem, jakim jestem naprawdę. Nie zmienię też swojego sposobu pisania. Piszę dokładnie w taki sposób, jaki "czuję". Wierzę, że mam mądrych czytelników i umiecie zaakceptować mój wybór.
 
 

4 sty 2015

Jak wygląda mój wieczór i poranek...

Wracam do domu po (przeważnie) stresującym dniu. Pierwsze o czym marzę, to maksymalna cisza. Ostatnio znowu się przeprowadzałem. Nie wiem co jest moim domem. Tym razem mam wokół siebie senne osiedle niskich, trzypiętrowych bloków. Taka noclegownia, boczna uliczka prowadząca obok lasu, jeden sklep spożywczy w pobliżu, jakaś zagroda z kurami i kogutem obok.

Kontemplacja ciszy po powrocie do domu trwa dość długo. W tym czasie stoję sobie przy oknie i patrzę na kolorowe świąteczne lampki zwisające z balkonów. Czasem trwa to 20, czasem 30 minut. Gdy mam wyjątkowy mętlik w głowie, idę pod prysznic. Woda leje się na mnie z góry a ja próbuję przyjąć jak najwygodniejszą pozycję. Czasem siadam, czasem stoję. Głośny strumień wody potrafi zagłuszyć myśli, a dzięki wodzie lecącej prosto na twarz nie czuję, że po policzkach ciekną łzy. 20-30 minut wystarczy. Nigdzie się nie muszę więcej spieszyć. Najprzyjemniejsza jest świadomość, że na drugi dzień mogę spać dłużej, niż do 6 rano.

Po prysznicu, specjalny dezodorant - old spice w sztyfcie. Takiego używam nieprzerwanie od prawie 20 lat. Robię to po to, by jak najmniej czuć "swój" zapach, a dezodorantu używanego od lat już prawie nie rejestruję, jako natarczywy. Nienawidzę dezodorantów w sprayu - smród i natarczywość aerozolu jest nie do zniesienia! Zawsze się też starannie czeszę, nawet przed snem. Nie wiem dlaczego. Najbardziej ze wszystkich czynności higienicznych lubię golenie. Zarost to nic innego jak tysiące igieł przebijających moją skórę - swędzi i kłuje, ale dodaje mi to podobno urody i powagi, więc "poświęcam się".

Gdy już czuję się czysty i wolny od swojego zapachu, mogę się położyć i w spokoju posłuchać muzyki przeglądając strony internetowe. Senność przychodzi wolno, po dwóch godzinach może. Gdy byłem młodszy, byłem w stanie być sprawnym umysłowo do 1-2 w nocy. Teraz niestety wraz z godzinami wieczornymi pragnę jedynie relaksu i odpoczynku.

Nie znoszę nocy. Budzę się 2-3 razy, za każdym razem z przykrością stwierdzając, że prawdziwe życie jest trudniejsze, niż to ze snu, który przynosi ukojenie. Moment obudzenia się i przywołania w pamięci obrazu rzeczywistości jest koszmarem. Łazienka, woda do picia, łomotanie serca, trudności z kontynuacją snu. Jako dziecko, odczuwałem w nocy strach przed "kimś złym".

Poranki są ciężkie, jeśli w nocy często się budzę. Śpię ok. 6 godzin, czasem przy odrobinie szczęścia - 7. Wstaję o 7.30-8. To dla mnie komfortowe godziny i tak też staram się planować pracę. Powrót do rzeczywistości, zmierzenie się z własnymi myślami. Znowu łazienka. Tym razem mycie poranne: zawsze myję włosy, oczy i uszy. I ponownie zęby. Nie ze względu na ich ochronę, tylko żeby zabić swój zapach, który znów pojawia się po nocy. I ponownie dezodorant. W tym samym celu. Prawdopodobnie nikt ode mnie nie poczuje zapachu potu. To ja go zawsze czuję pierwszy. Nie znoszę go i likwiduję mimo, że wydaje mi się, że to co nazywam zapachem potu jest zwykłym zapachem ludzkiego ciała. Mam ten przywilej, że na szczęście nogi, a w konsekwencji buty mi nigdy nie śmierdzą.

Śniadanie najczęściej jem po wyjściu z domu. Uwielbiam smak kawy mimo, że ręce mi się po niej trzęsą. Relaksem porannym jest dla mnie jazda samochodem. Nieważne jak daleko, nieważne czy w korku, nieważne jaka pogoda. Uwielbiam ukojenie, jakie daje mi mój samochód - izolacja od dźwięków, otoczenia, bodźców, innych ludzi. Jest to najbardziej komfortowa sytuacja poza domem. Psychiczna i fizyczna mobilna klatka bezpieczeństwa. Jest dla mnie cenniejsza, niż dom, bo umożliwia przemieszczanie się w miejsca gdzie powinienem być. Nieruchomość takich możliwości mi nie da!

Jestem świetnym kierowcą - analizuję, przewiduję, opracowuję strategię przejechania każdego zakrętu, każdego skrzyżowania, każdego metra trasy. Gdy chcę - potrafię być pierwszy w gęstym ruchu ulicznym, jeżdżę szybko, a jednocześnie bardzo oszczędnie i płynnie. Pasażerowie uwielbiają, gdy prowadzę. Tu spełniam się w 100 procentach! Tu ładuję akumulatory psychiczne. Odstresowanie, ukojenie, satysfakcja, komfort - z tym mi się kojarzy jazda samochodem!

Poniedziałek. Uwielbiam poniedziałki. Wreszcie zaplanowany dzień, wreszcie pożytecznie spędzony czas, wreszcie mogę planować i realizować kolejne zadania. Wreszcie mam coś, na czym mogę się skupić pomijając wszystko inne, co niepotrzebnie kłębi się w głowie...