27 kwi 2015

Aspergera konfrontacja z wymiarem sprawiedliwości

Zdarzyło mi się to po raz pierwszy w moim życiu. Sąd, rozprawa, zeznania. Dodam na wstępie, że nie występowałem w roli oskarżonego, ani pozwanego.

Zacząłem od wejścia - wyciągnięcie wszystkich metalowych przedmiotów, wyłożenie na tacę, sprawdzenie ich w jakiejś dziwnej maszynie, przejście przez wykrywacz metali. Z taką procedurą już się wcześniej spotykałem, więc nie stanowiło to dla mnie problemu.

W windzie jechałem z człowiekiem w pomarańczowej kurtce, w kajdanach na rękach i nogach połączonych łańcuchem. Pod opieką policjanta. Zapytał się, czy nie boję się z nim jechać windą. Odpowiedź była krótka, zwięzła i na temat: "nie". Chyba musiał być lekko rozczarowany, bo stwierdził, że jest przecież groźny. Odpowiedziałem tylko, że "ja też", co rozbawiło pilnującego go stróża prawa. Nie odczuwałem strachu, bo bardziej przejęty byłem wystąpieniem przed sędzią. Bardzo obawiałem się konfrontacji z wymiarem sprawiedliwości, bo tam nie wolno kłamać, należy mówić prawdę, a dla mnie mówienie prawdy oznacza bardzo poważne kłopoty w interakcjach z ludźmi, gdyż prawda jest dla mnie równoznaczna z dosłownym rozumieniem wypowiedzi i bardzo precyzyjną odpowiedzią na pytania. Z doświadczenia przeczuwałem, że zapowiada się "cyrk na kółkach", co niestety potwierdziło się później...

Na podeście w sali rozpraw: 4 kobiety, w tym 3 ubrane w togi. Jedna kobieta pośrodku miała ładniejsze krzesło, więc prawdopodobnie to ona była wysokim sądem, jak to zwykle w filmach polskich i amerykańskich mówiło się do kobiet ubranych w togi. Wzorem kina gangsterskiego i kryminałów, których jestem fanem, nie miałem problemów, żeby nazywać tą panią wysokim sądem, chociaż było to dla mnie bardzo dziwne.

Od razu na wstępie zostałem upomniany przez panią pośrodku, za brak szacunku wobec wysokiego sądu, ponieważ się nie przywitałem. "Zaczyna się" - myślę sobie. Co może zrobić człowiek, który pod groźbą kary jest zmuszony do udzielania tylko prawdziwych odpowiedzi? Odpowiadać dosłownie i na temat... po 10 minutach cała trójka pań w togach patrzyła się na mnie jak na debila Głównie dlatego:

- Sędzina: "Czy jest Pan pewien swojego stanowiska (...)". Więc zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że "nie".
- "Czy pragnie pan zgody i pojednania ze stroną pozwaną"? Więc zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że "tak", co zirytowało panią sędzinę... "W takim razie po co Pan tu jest". Odpowiedziałem, że "pytała Pani czy pragnę zgody i pojednania, więc odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że tak", na co sędzina odparła, że muszę się zdecydować czego chcę, czy procesu, czy zgody i pojednania. Największe poirytowanie wzbudziło moje pytanie: "czy zgoda z pozwanym wyklucza się z procesem"? Sędzina miała dość poirytowany głos, co w niczym nie ułatwiło zrozumienia przeze mnie jej tłumaczeń. Po dwóch minutach wywodu zapytany, "czy rozumie pan", odpowiedziałem, że rozumiem. Skłamałem, czego mi podobno nie wolno było robić. Konsekwencji za kłamstwo brak.

- "Kiedy Pan przestał mieszkać pod adresem x"? Odpowiedziałem, że nie przestałem tam mieszkać. Na co sędzina stwierdziła, że przecież teraz mieszkam pod innym adresem. Odpowiedziałem, że tak. I znów irytacja na sali. Sędzina: "Raz jeszcze Pana pytam: czy mieszka Pan pod adresem x"? Odpowiedziałem: "tak, czasami". Irytacja wysokich sądów osiągnęła jeszcze wyższy poziom. I kolejne pytanie: "Jaki jest pana obecny adres zamieszkania"? Zdębiałem... nie potrafiłem odpowiedzieć, bo przecież niedawno się przeprowadzałem i jeszcze nie pamiętam swojego adresu. Strona pozwana zaczyna się ze mnie głośno śmiać, sędziny patrzą na mnie badawczo, czy sobie nie robię żartów z wymiaru sprawiedliwości. Nie robiłem. Zaczyna się robić niebezpiecznie. Odpowiedziałem (zgodnie z prawdą), że nie znam adresu. "Jak można nie znać adresu swojego zamieszkania"? Odpowiedziałem, że adres jest zapisany w umowie najmu i nie miałem potrzeby go znać. Wiem jak trafić do domu i to mi wystarczy. Wynająłem mieszkanie kilka dni temu, więc nie pamiętam nawet ulicy. Wysokie sądy popatrzyły na mnie jak na idiotę. Był to szczyt irytacji z ich strony. Kolejne pytanie: "No to kiedy pan się przeprowadził w nowe miejsce"? Odpowiedziałem, że nie przeprowadziłem się. "Przed chwilą powiedział Pan przecież [irytacja i złość w głosie], że przeprowadził się Pan do nowego miejsca zamieszkania". Odpowiedziałem: "nie za bardzo rozumiem. Powiedziałem, że wynająłem mieszkanie, nie przeprowadzałem się. Sędzina: "Mieszka Pan tam?" Odpowiedziałem, że "czasem tak". Szczyt irytacji wysokich sędzin nastąpił właśnie w tym momencie.

Postanowiłem wyjaśnić, że zgodnie z tym, co jest napisane w pozwie - mam zespół aspergera, który miał największy wpływ na to, że znalazłem się w sądzie. Kolejne pytanie ze strony sędziny: "jak objawia się zespół aspergera"? Odpowiedź starałem się skrócić, więc oznajmiłem, że objawia się w moim przypadku nadwrażliwością na bodźce dźwiękowe, zapachowe i wizualne, problemem z relacjami z innymi, dosłownym rozumieniem komunikatów i kilkoma innymi rzeczami...

Po tym wyjaśnieniu, zaczęli mnie traktować inaczej. Nie czułem już zagrożenia jakimiś karami, sankcjami i powszechną irytacją. Patrzyli na mnie raczej jak na chorego człowieka. Nie wiem sam, co lepsze dla mnie. Wzbudzać irytację i złość, czy zrobić z siebie chore indywiduum.

Nie lubię wysokich sądów i sędzin. Czuję się przed wymiarem sprawiedliwości, jak w potrzasku... Posługują się wykładnią prawa, precyzyjnie napisanym kodeksem, a z drugiej strony komunikat przez nich wypowiadany jest nielogiczny, wieloznaczny i nie wiadomo, co mają na myśli zadając wieloznaczne pytania. W dodatku nie wolno przed nimi kłamać udając, że się rozumie...


16 kwi 2015

Gra w pokera.

Mój kolega zaprosił mnie do nowego mieszkania, które będzie wynajmował klientom. Zanim to jednak nastąpi, postanowił zaprosić samych facetów - kumpli, żeby w klimacie "wolnym od bab" nacieszyć się męską wolnością przy talii kart.

Każdy z nas dostał żetony, w zamian za pieniężny wkład własny, który ma tam jakąś swoją nazwę. Niestety nazwy wkładu własnego nie pamiętam. Wiem tylko, że jego celem jest podniesienie adrenaliny grających. Mojej w każdym razie nie podniosło.

Gra była dziwna. Faceci wrzeszczeli, śmiali się i ekscytowali dużymi stratami, dużymi zyskami, a także doborem kart, gdy czasem w ramach zbiegu okoliczności na stole pojawiały się podobne do siebie karty i wg reguł pokera można było pozbierać żetony leżące na stole.

W którejś z rzędu kolejce wygrałem dość dużo żetonów, co spotkało się (ku mojemu zdumieniu) ze sporym podziwem. Zupełnie nie wiedziałem dlaczego i do teraz nie mam pojęcia o co chodzi.

Około północy zrobiłem się senny, bo jak wiecie - wstaję przed szóstą do pracy, żeby dojechać kilkadziesiąt kilometrów. Więc grzecznie się pożegnałem i wróciłem do swojego nowego lokum, które tydzień temu znów zmieniłem...

Zupełnie mi się nie podobało - nie rozumiem fascynacji grą, w której należy oszukiwać, a reszta ludzi robi wszystko, żeby pozbawić Cię możliwości oszukiwania. Czas ten uważam za zmarnowany. Takiego pokera na blefy, mocne karty i przewidywanie ruchów ludzi dostosowując się do sytuacji, to ja mam na co dzień. Wszędzie, gdzie spotykam ludzi. To męczące. Ta forma "odpoczynku" mnie nie bawi.

7 kwi 2015

Refleksje poświąteczne

Dzień dobry po świętach.

Nie składałem Wam życzeń na święta, bo tak jak mówiłem Wam już wcześniej, nie sądzę, żeby moje życzenia lub ich brak cokolwiek zmienił w Waszym życiu. Dla tych jednak, którym po usłyszeniu życzeń robi się po prostu przyjemniej, to mówię: "Wszystkiego najlepszego z okazji świąt!".

A dzisiaj chciałem Wam napisać o moim przeżywaniu świąt - w dzieciństwie i teraz. A emocjonalne podejście do ich przeżywania znacząco się różni.

Jako dziecko, przeżywałem święta znacznie mocniej. Czekałem na ten "inny dzień" z niecierpliwością. Wiedziałem, że dostanę prezent. W latach 80tych i 90tych dzieci (również ja) przeżywały chyba znacznie mocniej prezenty, bo dostawało się je rzadziej. Czekałem na "ten dzień" z powodu zmiany w normalnym przebiegu dnia. Rodzice nie szli do pracy, sklepy były zamknięte, a tydzień przygotowań, sprzątania i gotowania sprawiał, że człowiek oczekiwał świąt jeszcze bardziej. Truduum paschalne, świece, uroczystości kościelne sprawiały, że widziałem również innych ludzi przygotowujących i oczekujących tych świąt. Wreszcie uroczyste niedzielne śniadanie, jajka, rzeżucha, sałatka warzywna, którą mama robiła na każde święta, zapach ćwikły i majonezu. Do tego prezenty - nie jakieś przypadkowe, ale takie, które naprawdę chciałem. Zwykle były to modele do sklejania, na które bardzo czekałem, a których nigdy nie dostawałem bez okazji. Potem wyjazd do moich kuzynów, na który bardzo czekałem - jedynych rówieśników, z którymi utrzymywałem bliski kontakt.

Dziś jest inaczej. Relacje z kuzynami bardzo się oddaliły, emocje związane z przygotowaniami w ogóle się nie pojawiają - zniknęły w natłoku normalnej, regularnej pracy, dziecinne emocje typu "nie mogę się doczekać" zostały za ścianą grubej, pancernej szyby emocjonalnej. Są znacznie silniejsze bodźce wywołujące emocje, niż dawniej. W kościele jestem skupiony na silnych bodźcach, które mi przeszkadzają - trzeszczący syk wózków dla dzieci, które jeżdżą po ziarenkach piasku rozsypanych na posadzce, stukot obcasów, chrząkanie i kaszlanie ludzi, przeraźliwy głos ludzki wzmocniony mikrofonem i głośnikami, zapachy, niewygodne miejsce, fizyczna i przeszkadzająca bliskość innych osób.

To nie jest pozytywny wniosek. Zauważyłem u siebie regres jeśli chodzi o przeżywanie pozytywnych emocji. Kiedyś było ich zdecydowanie więcej, potrafiłem się cieszyć ze świąt. Dzisiaj mam przed sobą blokadę, której nie potrafię obejść. Bardzo tęsknię za świętami - wiem, że były cudowne, a ich przeżywanie było przyjemne. Chciałbym powrócić do sposobu ich przeżywania z dzieciństwa - wyczekiwania, naturalnego dziecięcego uśmiechu i uciechy z prezentów. Chciałbym wrócic do radości przebywania z kuzynami, z którymi wciąż (od święta) się widuję. Bardzo bym chciał znów się wzruszać spotkaniami z rodziną, oczekiwać z niecierpliwością na ten świąteczny czas. Bardzo zazdroszczę i dzieciom, i dorosłym (np. mojej mamie), którzy z radością składają sobie życzenia przy świątecznym stole.

Zasiałem sobie rzeżuchę tydzień przed świętami - to mój stary nawyk. Na Wielkanoc chłonę jej zapach, ścinam sobie łodyżki i kładę na kanapkę z wędliną smarując chrzanem. Skupiam się na jej smaku i próbuję "wchłonąć" nie tylko jej smak i zapach, ale to, co ona przypomina mi o dawnych czasach, kiedy potrafiłem święta tak mocno przeżywać. To można porównać do wyciskania z gąbki resztki wody przez spragnionego na pustynii. Może jest jeszcze kropelka, może coś mi się uda wycisnąć. Tęsknię bardzo... Może za którymś razem gąbka będzie pełniejsza...


3 kwi 2015

komentarz jednego z NT po przeczytaniu artykułu o zespole Aspergera:

Cytuję: 

"Wszystko pięknie, tylko z jakiej okazji normalni mają dostosowywać się do sobie obcych zachowań? To nie my mamy problem!!! Znałem taką dziewczynę, bardzo ładna i mądra, uzdolniona matematycznie i plastycznie, ale kompletnie niezdolna do pracy w grupie!!! Nigdy nie zmuszał bym zespołu do pracy z tą osobą, bo to niewykonalne. Bardzo często powtarzała ostatnie zdanie rozmówcy, tak z 50 razy w kółko, reszta miała czekać aż skończy? To nie jest żadna dyskryminacja, ale ta osoba pracuje już w domu i na samozatrudnieniu. Kiedyś często ją odwiedzałem, ale w Jej przypadku system uczuć jest w atrofii i nic z tego nie wyszło".

Ten komentarz jest oczywiście bardzo dosadny i mocny, pełen niezrozumienia i (pewnie) krzywdzący. Ale... niestety prawdziwy. Logicznie obrazuje typowe podejście większości ludzi "normalnych" do ZA i chyba każdej inności. Autor komentarza napisał wprost, że inność przeszkadza w relacjach, budowaniu zespołu i jest po prostu dla zwykłych ludzi niewygodna na co dzień. Smutne, ale prawdziwe...

I dlatego tak bardzo staram się pracować nad swoją maską, o której mój post był ostatnio wywołując mnóstwo kontrowersji i komentarzy. Mało jest ludzi chcących zaakceptować naszą prawdziwą naturę.

Mark Greenshadow: Czytam bardzo wnikliwie to co piszesz. Być może możesz sobie pozwolić na komfort niezakładania maski (czego szczerze zazdroszczę). Ja nie. Bardzo dużo bym stracił, a tego nie chcę. Różnimy się natomiast sposobem radzenia sobie z ZA - Ty - wymagasz od otoczenia, które chce się do Ciebie zbliżyć akceptacji Twojej osoby, a ja - wymagam OD SIEBIE dostosowania do otoczenia, bo bardzo przejmuję się takimi komentarzami jak powyżej.

Smutne, ale prawdziwe. Mam nadzieję, że ostatecznie przestaniecie myśleć o masce w kategorii sztuczności. To zdolności adaptacyjne, które faktycznie ułatwiają mi funkcjonowanie w grupie.