Wracam do domu po (przeważnie) stresującym dniu. Pierwsze o czym
marzę, to maksymalna cisza. Ostatnio znowu się przeprowadzałem. Nie wiem
co jest moim domem. Tym razem mam wokół siebie senne osiedle niskich,
trzypiętrowych bloków. Taka noclegownia, boczna uliczka prowadząca obok
lasu, jeden sklep spożywczy w pobliżu, jakaś zagroda z kurami i kogutem
obok.
Kontemplacja ciszy po powrocie do domu trwa dość długo. W
tym czasie stoję sobie przy oknie i patrzę na kolorowe świąteczne lampki
zwisające z balkonów. Czasem trwa to 20, czasem 30 minut. Gdy mam
wyjątkowy mętlik w głowie, idę pod prysznic. Woda leje się na mnie z
góry a ja próbuję przyjąć jak najwygodniejszą pozycję. Czasem siadam,
czasem stoję. Głośny strumień wody potrafi zagłuszyć myśli, a dzięki
wodzie lecącej prosto na twarz nie czuję, że po policzkach ciekną łzy.
20-30 minut wystarczy. Nigdzie się nie muszę więcej spieszyć.
Najprzyjemniejsza jest świadomość, że na drugi dzień mogę spać dłużej,
niż do 6 rano.
Po prysznicu, specjalny dezodorant - old spice w
sztyfcie. Takiego używam nieprzerwanie od prawie 20 lat. Robię to po to,
by jak najmniej czuć "swój" zapach, a dezodorantu używanego od lat już
prawie nie rejestruję, jako natarczywy. Nienawidzę dezodorantów w sprayu
- smród i natarczywość aerozolu jest nie do zniesienia! Zawsze się też
starannie czeszę, nawet przed snem. Nie wiem dlaczego. Najbardziej ze
wszystkich czynności higienicznych lubię golenie. Zarost to nic innego
jak tysiące igieł przebijających moją skórę - swędzi i kłuje, ale dodaje
mi to podobno urody i powagi, więc "poświęcam się".
Gdy już
czuję się czysty i wolny od swojego zapachu, mogę się położyć i w
spokoju posłuchać muzyki przeglądając strony internetowe. Senność
przychodzi wolno, po dwóch godzinach może. Gdy byłem młodszy, byłem w
stanie być sprawnym umysłowo do 1-2 w nocy. Teraz niestety wraz z
godzinami wieczornymi pragnę jedynie relaksu i odpoczynku.
Nie
znoszę nocy. Budzę się 2-3 razy, za każdym razem z przykrością
stwierdzając, że prawdziwe życie jest trudniejsze, niż to ze snu, który
przynosi ukojenie. Moment obudzenia się i przywołania w pamięci obrazu
rzeczywistości jest koszmarem. Łazienka, woda do picia, łomotanie serca,
trudności z kontynuacją snu. Jako dziecko, odczuwałem w nocy strach
przed "kimś złym".
Poranki są ciężkie, jeśli w nocy często się
budzę. Śpię ok. 6 godzin, czasem przy odrobinie szczęścia - 7. Wstaję o
7.30-8. To dla mnie komfortowe godziny i tak też staram się planować
pracę. Powrót do rzeczywistości, zmierzenie się z własnymi myślami.
Znowu łazienka. Tym razem mycie poranne: zawsze myję włosy, oczy i uszy.
I ponownie zęby. Nie ze względu na ich ochronę, tylko żeby zabić swój
zapach, który znów pojawia się po nocy. I ponownie dezodorant. W tym
samym celu. Prawdopodobnie nikt ode mnie nie poczuje zapachu potu. To ja
go zawsze czuję pierwszy. Nie znoszę go i likwiduję mimo, że wydaje mi
się, że to co nazywam zapachem potu jest zwykłym zapachem ludzkiego
ciała. Mam ten przywilej, że na szczęście nogi, a w konsekwencji buty mi
nigdy nie śmierdzą.
Śniadanie najczęściej jem po wyjściu z domu.
Uwielbiam smak kawy mimo, że ręce mi się po niej trzęsą. Relaksem
porannym jest dla mnie jazda samochodem. Nieważne jak daleko, nieważne
czy w korku, nieważne jaka pogoda. Uwielbiam ukojenie, jakie daje mi mój
samochód - izolacja od dźwięków, otoczenia, bodźców, innych ludzi. Jest
to najbardziej komfortowa sytuacja poza domem. Psychiczna i fizyczna
mobilna klatka bezpieczeństwa. Jest dla mnie cenniejsza, niż dom, bo
umożliwia przemieszczanie się w miejsca gdzie powinienem być.
Nieruchomość takich możliwości mi nie da!
Jestem świetnym
kierowcą - analizuję, przewiduję, opracowuję strategię przejechania
każdego zakrętu, każdego skrzyżowania, każdego metra trasy. Gdy chcę -
potrafię być pierwszy w gęstym ruchu ulicznym, jeżdżę szybko, a
jednocześnie bardzo oszczędnie i płynnie. Pasażerowie uwielbiają, gdy
prowadzę. Tu spełniam się w 100 procentach! Tu ładuję akumulatory
psychiczne. Odstresowanie, ukojenie, satysfakcja, komfort - z tym mi się
kojarzy jazda samochodem!
Poniedziałek. Uwielbiam poniedziałki.
Wreszcie zaplanowany dzień, wreszcie pożytecznie spędzony czas, wreszcie
mogę planować i realizować kolejne zadania. Wreszcie mam coś, na czym
mogę się skupić pomijając wszystko inne, co niepotrzebnie kłębi się w
głowie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz