27 lis 2015

Mały aspi je (czasem)

Czyli zagrożenia w niewłaściwym sposobie karmienia.

Jedna z czytelniczek zapytała mnie jak było z moim jedzeniem, gdy byłem dzieckiem. Jako, że dzieckiem byłem przez lat osiemnaście, postanowiłem się skupić na byciu raczej młodszym dzieckiem, niż starszym.

Moje dzieciństwo pod względem jedzenia przebiegało fatalnie. Rodzice byli egzekutorem teorii, że wszystko powinno się zjadać do końca, w dodatku o wyznaczonej przez nich godzinie. Jak wiemy - dziś się od tego standardu odeszło. Z tego co mi wiadomo - specjaliści ds. postępowania z dziećmi odradzają "wciskanie" jedzenia w dziecko, które powinno sobie samo regulować ilość pożądanego posiłku. Ponadto niemowlaki powinny same dawać znać, kiedy są głodne. Jeśli się im na to nie pozwoli, to podobno dzieje się im, to co mi w późniejszych latach dzieciństwa - mają kłopot z wyrażaniem swoich potrzeb.

Tak więc od wczesnych lat dzieciństwa jedzenia dostawałem za dużo, w godzinach, w których rodzice postanowili mnie nakarmić, a nie w takich, w których byłem głodny. Dlaczego dostawałem za dużo? Byłem chudy, więc trzeba było to nadrobić. Do dzisiaj pamiętam wycieczkę do ośrodka wypoczynkowego w 1987 roku, gdzie w stołówce, jako pięciolatek obiad jadłem ponad trzy godziny. Rodzice mnie zostawili samego w stołówce i nie wolno mi było wyjść, dopóki nie skończę jeść. Około godziny 17 panie kelnerki zaczęły nakrywać stoły do kolacji.

Takich sytuacji było więcej, a w ekstremalnych sytuacjach płakałem i wymiotowałem, za co byłem bity przez ojca po głowie, co nasilało jeszcze bardziej płacz i wymioty. Z racji tego, że jedzenie było dla mnie torturą, stałem się wielkim niejadkiem. Na śniadanie był czerstwy chleb - zwykle z szynką i twarogiem. Na obiad zupa i drugie danie. Ta pierwsza pod postacią pomidorowej, krupniku, kremu z pora. Na drugie ziemniaki z kotletem (schabowym lub mielonym) i surówką. Kolacja przypominała śniadanie. Pomiędzy posiłkami jabłko, pomarańcza. Od święta jakiś wafelek, paluszki lub inne dodatki. Tak było do 10 roku życia, po czym rodzice zakupili opiekacz i zacząłem jeść grzanki z serem, cebulą i keczupem. To były rzeczy, które wreszcie zaczęły mi smakować.

W wieku 14 lat pojechałem pierwszy raz w życiu na spływ kajakowy, z którego wróciłem zmizerniały i głodny. Powód był bardzo prosty - wszyscy uczestnicy spływu byli głodni i żarli jak świnie, dlatego kanapki robione na śniadanie i kolację rozchodziły się w zastraszającym tempie. A skoro wreszcie nikt mnie nie zmuszał do jedzenia, to... po prostu nie musiałem jeść. A właściwie nie potrafiłem zgarnąć dla siebie pięciu kromek posmarowanych dżemem. Nie potrafiłem się przebić, nie byłem łapczywy.

Do siódmego roku życia bardzo dużo wymiotowałem po jedzeniu. Nie znosiłem jeść bananów, prawie wcale nie jadłem słodyczy (ciasta, herbatniki, czekolada - raczej mi nie smakowały). Z owoców jadłem głównie jabłka i sporadycznie pomarańcze lub mandarynki. Od wczesnych lat uwielbiałem warzywa i owoce sezonowe - z wytęsknieniem czekałem na maliny, truskawki, porzeczki, agrest, bób, świeży groszek i kukurydzę. Od wczesnego dzieciństwa piłem mleko i jadłem jajka. Te ostatnie były dla mnie całkiem smaczne. Z mięs obiadowych, bardzo mi smakował kurczak pieczony z ryżem. Później, na początku lat dziewięćdziesiątych, przebojem stała się dla mnie żywność gotowa, z mrożonki. Pierogi, frytki, kołduny, pizza - zacząłem jeść tego całkiem sporo - czasem na obiad, najczęściej jednak na kolację. Zacząłem jeść lepiej, a w wieku 15 lat przestały być widoczne u mnie żebra, pomimo wciąż sporej niedowagi. Zupy i domowe obiady zaczęły ponownie smakować dopiero po 25 roku życia.

Jedzenie w dzieciństwie było dla mnie koszmarem, łączyło się z torturami i przemocą fizyczną, a także ogromnym marnotrawstwem czasu. Błędem moich rodziców było wmuszanie we mnie jedzenia. Moja dieta nie byłaby tak zróżnicowana, gdyby nie strach przed karą za niejedzenie, a nawet przemocą. Nie wolno było mi czegoś nie zjeść. W czasie wielogodzinnych obiadów w ośrodku wczasowym, powinienem raczej chodzić po pachnących lasach i pływać kajakiem po orzeźwiającym jeziorze, zamiast siedzieć w śmierdzącej stołówce. Ale nadrobiłem sobie te zaległości kilkanaście lat później :)

Na zdjęciu ja, w wieku 2 lat.


20 lis 2015

Asperger je...

Lubię jeść. Jedzenie mnie uspokaja, a jego znaczne ilości mnie wyciszają. Dlatego można by też w pewien sposób stwierdzić, że lubię żreć, ale to podobno nieładne określenie.

W mojej diecie cenię sobie przede wszystkim węglowodany. Ziemniaki, frytki, ryż, makaron. Nie powinny być suche, dlatego jestem absolutnym fanem sosów. Podstawa u mnie w lodówce, to majonez, keczup, śmietana, czosnek, sos słodko kwaśny, a w szafce przyprawy takie jak pieprz ziołowy, tymianek, oregano, sproszkowana papryka, curry, suszone grzyby, które uwielbiam. To podstawowe składniki na sosy do moich węglowodanów.

Mięso stanowi ważny dodatek do moich węglowodanów. Dobrze upieczony kurczak wzmacnia smak ryżu, nadaje niepowtarzalny smak. Jest też całkiem pożywne. Kurczak, indyk, wieprzowina czy wołowina mogłyby być już na talerzu zmieszane z ryżem lub ziemniakami. Jeśli są podane na talerzu osobno (tzn. obok siebie), to i tak szatkuję mięso z ziemniakami/ryżem w miazgę i tak powstałą papką raczę się z przyjemnością. Moja ulubiona papka, to kotlet mielony z ziemniakami.

Nieraz zostałem głośno skrytykowany, a nawet wyśmiany z powodu tego co robię, a moje zmieszane jedzenie nazwano raz "paszą dla świnek", dlatego (ze strachu przed krytyką) w gościach, na uroczystościach robię sobie minipapeczkę wielkości górki na trzy ruchy widelcem, zostawiając resztę kotleta i resztę ziemniaków oddzielnie. Po zjedzeniu tej małej porcyjki, robię sobie kolejną mieszankę aż do zjedzenia całości.

Warzywa i owoce? Akceptuję i jem "przez rozum". Uwielbiam owoce sezonowe. Moje ulubione to czarne porzeczki i maliny, ale przepadam też za czerwonymi porzeczkami, wiśniami, czereśniami, agrestem, truskawkami. Z bardziej egzotycznych - uwielbiam pomelo i dojrzały granat. Jabłka jem nieco rzadziej, bo mi jest niedobrze w żołądku po nich. Warzyw jem niestety mało. A jak już, to są ugotowane w zupie.

Produkty mleczne - jestem wielkim fanem serów, zwłaszcza nieżółtych. Camembert, Lazur złocisty i Montagnolo - te lubię najbardziej. Zwykle jem same lub zapiekane na pieczywie. Z mleka robię sobie musli, albo po prostu wypijam.

Za słodyczami nie przepadam. Dla mnie desery po dobrym obiedzie są kompletnie nieatrakcyjne i w większości przypadków z nich rezygnuję. Unikam lodów i ciast. Wyjątkiem jest sporadyczny pączek na śniadanie, albo malutki kawałek batonika mars. Większych ilości tych słodkich specyfików nie toleruję.
Jestem tradycjonalistą. Gdy jem dalej od domu, najczęściej zamawianym przeze mnie zestawem obiadowym jest schabowy albo mielony z ziemniakami. W przypadku pierogów - zawsze są to ruskie. Ale uwielbiam też kuchnię chińską. Ostrych smaków nie akceptuję, ze względu na podwójne cierpienie, jeśli wiecie co mam na myśli.

Lubię od czasu do czasu poeksperymentować. Ze smakiem oglądam programy kulinarne, w których podróżnicy próbują specjałów z różnych zakątków świata. Urzekły mnie świerszcze i szarańcze smażone w oleju (Maroko), a także włoski ser z robakami. Ostatnio takie przytrafiły mi się w serze camembert o smaku grzybowym (jak już pisałem - lubię grzyby). W środku były czerwie. Wiem, że to nieplanowane ze strony producenta, ale wiem też, że ser z robakami należy do najdroższych na świecie, a ja zapłaciłem za niego mikroskopijną sumkę, dlatego byłem szczęśliwy, że udało mi się coś takiego kupić. Nawet w składzie na odwrocie opakowania postanowiłem sobie dopisać robaki. Niestety w kolejnym opakowaniu robaków już nie było, ale doceniam tą przygodę, w której mogłem się poczuć wyjątkowo!
A teraz jadę do lasu. :)



15 lis 2015

Paryż 13.11.2015

Francja - kraj o wspaniałej, bogatej historii. Pełen perełek architektury, zabytków, artystów, wyśmienitej sztuki i fantastycznych dzieł muzycznych. Niegdyś najmodniejszy język, a Paryż - najbardziej znane miejsce na świecie - przez setki lat. Francuzi - dumni, romantyczni, pomysłowi, figlarni i kontrowersyjni. Ze wspaniałym gustem kulinarnym i świetnymi winami. Od setek lat Francuzów (tych prawdziwych) łączy przede wszystkim umiłowanie pokoju i wolności.

Kraje barbarzyńskie zawsze zarzucały im tchórzostwo. Ale wartością nadrzędną dla Francuzów jest pokój i wolność. Może nie wiecie, ale wczoraj Francuzi przepędzili z paryskiej ulicy radykałów potępiających islam. To właśnie Francuzi są prawdziwymi liberałami krzewiącymi nowoczesną demokrację opartą na szacunku do drugiego człowieka - jego światopoglądu, religii i przekonań. Wczoraj zapłacili za to straszną cenę. Ich umiłowana wolność została zbroczona krwią.

Ale ja ze zgrozą patrzę na polskich internautów. Widzę falę nienawiści do prezydenta Francji, imigrantów, a nawet do ludzi, którzy w zwykłej humanitarnej empatii rysują [*] znicze u siebie na profilu i zmieniają zdjęcie na takie z flagą Francji.

Drwią, kpią i cynicznie wykrzykują na swoich profilach, że "islamiści drżą ze strachu przed flagą na fejsie", "walczmy z ISIS zniczem i chorągiewką".

Nie mogę patrzeć na te drwiny ograniczonych umysłowo ludzi, którzy z trudem myślą, dlatego sam siebie oznaczyłem flagą. Owczy pęd? Jak najbardziej! Walka z ISIS? Absolutnie nie...

"Czy zniczem i francuską flagą zwyciężymy z terrorystami"? Pytają bezmyślnie niektórzy. A ja odpowiadam: czy znicz służy do walki? Nie? To pomyśl ośle jeden z drugim... do czego znicz służy?... Wikipedia "uważa", że zapalamy znicze, aby uczcić pamięć zmarłych. Więc zróbmy to!

To co najpiękniejsze w naszej europejskiej demokracji (tworzonej m.in. przez Polaków i Francuzów), to właśnie empatia, znicze, flagi, utożsamianie się z naszymi sąsiadami. Kiedyś ktoś powiedział: "w takich dniach wszyscy jesteśmy Francuzami". I to jest wspaniałe w dziedzictwie starej, prospołecznej i mądrej Europie: humanizm!!!

10 lis 2015

"Miłość, wolność, szalone ceny" czyli horror w markecie budowlanym.

Ostatnio w związku z poszukiwaniami przeróżnych materiałów wykończeniowych do mieszkania, postanowiłem odwiedzić jeden z bardzo znanych super lub hiper marketów budowlanych. I pewnie nie byłoby nic do opisywania, ani przeżywania, gdyby nie fakt, że nagle poczułem gwałtowną chęć opuszczenia tej groteskowej powierzchni sklepowej. Ale po kolei...

Po wejściu udałem się w kierunku zapalonych światełek celem sprawdzenia cen i dostępności żarówek diodowych formatu GU-10. Już po drodze zauważyłem coś podejrzanego - w punkcie informacyjnym kręciły się tandetne kule dyskotekowe mieniące się kolorami. Zrobiłem w tej sytuacji to, co zwykle robię, gdy na około mnie dzieją się dziwne rzeczy - zacząłem udawać, że mnie to nie rusza i dzielnie zignorowałem panią w kretyńskich przyciemnianych okularach, która wymownie popatrzyła się na mnie. Tak więc chyłkiem udałem się pod wyznaczony przez siebie regał.

Analizując parametry poszczególnych żarówek (a konkretnie zależność pomiędzy ceną, mocą i barwą światła), z przerażeniem dostrzegłem, że tuż koło mnie kucnęła kobieta w pomarańczowej szmacie i rudej peruce. Zaczęła czegoś szukać rozmawiając z parą całkiem poważnych ludzi robiących zakupy. Dyskretnie się wycofałem i niezauważalnie przeszedłem na dział ozdób, gdzie zająłem się oglądaniem wielkoformatowych zdjęć na ścianę z motywami morskimi.

Po krótkim czasie stwierdziłem, że powinienem się udać na dział wyposażenia łazienek, jednak po drodze spotkałem idiotę płci męskiej przyodzianego w krótki rękawek, przyciemniane okulary i czarną perukę... Kto późną jesienią łazi po sklepie w krótkim rękawku? Nagle stwierdziłem, że każdy punkt informacyjny i wszystkie miejsca, gdzie mogli znajdować się pracownicy były zajęte przez czubków z zakładu psychiatrycznego przebranych jakby na bal przebierańców z tandetnej komedii amerykańskiej. Niestety nie byłem w takim stanie porozmawiać z żadnym z nich, a potrzebowałem cennej porady specjalistycznej. Nie przełamałbym się. Nie ma mowy!

Postanowiłem, że się wycofam z tej mało komfortowej dla mnie sytuacji. W trakcie szybkiego powrotu wziąłem żaróweczkę formatu E14 - najtańszą, zwykłą za 2,34zł bo takiej potrzebowałem. Udałem się do linii kas, wybrałem sobie tą, gdzie ludzi obsługiwała kobieta o wyglądzie najbardziej zbliżonym do normalności (zaznaczam: mojej normalności). Z rzeczy kuriozalnych miała jedynie opaskę na głowie i koszulkę, niczym gospodyni wiejska. Dzięki Bogu, zachowywała się normalnie!

Podziękowałem, wyszedłem, uciekłem... początkowo chciałem o tym wszystkim zapomnieć, ale po wielu dniach to co widziałem wciąż nie dawało mi spokoju, więc postanowiłem to Wam opisać. Zdarzenie miało miejsce 5 listopada o godz. 14.30.

Konkluzja: Czasem mam głupie sny. Śnią mi się abstrakcyjni ludzie, w abstrakcyjnych sytuacjach robiących abstrakcyjne rzeczy. Nie są to sny przyjemne. Panicznie boję się ludzi w maskach. Wywołują we mnie lęk. Gdy budzę się, wówczas doceniam, że sen się skończył. Nie chcę widzieć takich scen w życiu codziennym. Sklep, to miejsce uporządkowane i schematyczne. Jedna kolejka do kasy, koszyki na zakupy. To co na półkach - nie Twoje, to za co zapłacisz - Twoje. Pracownicy ubrani w mundury odpowiadają na moje pytania, pilnują porządku i biorą pieniądze. Ludzie przechadzają się wyznaczonymi alejkami zamykanymi co jakiś czas dla podnośników i drabin. Cały czas ta sama temperatura i oświetlenie. No i nie ma psich gówien. Duże sklepy mają mnóstwo silnych, nieprzyjemnych bodźców, ale zawsze czuję się w nich bezpiecznie dzięki schematom, jasnym zasadom i przewidywalności. Jakiekolwiek odstępstwo od tego nie jest mile widziane.


2 lis 2015

Jesień w lesie, czyli świat uspokojony i lekko senny.

Ostatnie dwa dni spędziłem w leśnym domku należącym do mojej rodziny. 

Bardzo cenię sobie jesień. Nie z powodu temperatury, bo noce bywają wyjątkowo podłe, Raczej ze względu na ilość bodźców, która na jesień gwałtownie się zmniejsza i jest bardziej przewidywalna, co dla takich ludzi jak ja, jest niezwykle ważne. Zmniejsza się ilość słońca, owady nie tną wściekle i nie zawodzą po nocach, nie łażą po ciele, a wieczory są wolne od ciem wszelakiej maści i latających dziwadeł (ryk lecącego borodzieja próchnika letnią nocą może przyprawić o palpitację serca). Ptaki nie drą się o czwartej nad ranem, kiedy zbyt wcześnie wstające słońce budzi mnie przyprawiając czasem o mdłości z niedospania.

W ogóle znacznie mniejsza ilość ptaków powoduje, że przejście przez wyciszony, opustoszały las należy do tych niezwykle tajemniczych, prawie mistycznych. Nie żebym nie lubił ptaków, bo uwielbiam ich śpiew, ale tylko niektórych. Najbardziej żurawia i trzciniaka. Ale jak się rozedrze sroka o trzeciej, to pomóc może jedynie środek przeciwbólowy i strzelba (dobrze, że jej nie mam). Odkrywczo muszę Wam powiedzieć, że z uwagi na jesień, zmniejszona ilość liści oznacza, że drzewa mniej z siebie odgłosów wydają, a las wpada w ciepłą tonację kolorów, którą bardziej preferuję od zimnej.

Ta niesamowita cisza jest niewiarygodna. Nawet grzybiarzy już nie ma w lasach, gdyż po pierwszych przymrozkach nie ma czego tam zbierać. Turystów ze srającymi psami też próżno szukać, dlatego mniej strachu, że w coś wdepnę, a sarny i zające robią pod siebie jedynie suche bobki. Nie wiem jedynie jak wygląda kupa dzika, ale chyba odbiegam od zachwytu nad jesienią w jakieś smrodliwe rewiry.

Jest to swojego rodzaju raj! (jesień, nie bobki) Jeśli lubisz ciszę, spokój, złoty kolor nienachalnych promieni słonecznych, jeśli kochasz przyrodę uspokojoną, senną, lekko pustą i nienachalną, to pogodne, bezwietrzne jesienne popołudnia w lesie czy nad jeziorem rozładują napięcie wewnętrzne, wyciszą i uspokoją na wiele dni. Zdecydowanie jest to mój ulubiony sposób na poprawienie koncentracji, moje myślenie staje się sprawniejsze i bardziej pozytywne.

Wieczory w takich warunkach, choć przepełnione ostrym dymem z kominka, są kojącą radością. Mam w takich momentach swoje rytuały. Zwykle jest to stary, amerykański film i ciepły, smaczny i prosty posiłek. Tym razem na patelnię poszły kotlety mielone z ziemniakami, a potem wybrałem oglądanie Hitchcocka (tytuł, to Północ, północny zachód). Na jednym ze zdjęć, które zrobiłem, znajdziecie stary zegar kominkowy i piwo, które lubię. Ma na mnie działanie uspokajające i wyciszające (piwo, nie zegar). Sprawia, że bodźce wokół słabną i stają się bardziej odległe. Taki wpływ ma na mnie niewielka ilość alkoholu. Nie jest to może zbyt etyczne co piszę, ale nie o to mi w tym blogu chodzi. Piszę Wam jaki jestem, co mnie spotyka i co robię, żeby było mi łatwiej. Nie upijam się, bo zbyt duża ilość procentów powoduje pojawienie się nowych bodźców, bardzo nieprzyjemnych. A poza tym jestem fanem piw rzemieślniczych, różnych ich gatunków i sposobów ważenia.

Wracając do tematu jesieni - pobyt w leśnym domku w słoneczny październikowy dzień ma działanie niezwykle terapeutyczne i traktuję go, jako ukojenie nerwów, sposób na odreagowanie stresu. Uwielbiam las, pusty pomost nad brzegiem jeziora i wielkie czerwone dęby. A po powrocie ze spaceru - żar kominka, gorącą herbatę i tłustą, gorącą kolację. Kiedyś w trakcie takiego wieczoru towarzyszyli mi liczni przyjaciele. Dzisiaj bardzo cieszę się tym co mam głównie w samotności. :)
 
Te kilka zdjęć, które zrobiłem pokazuje namiastkę piękna, o którym bardzo chciałem Wam dzisiaj napisać.