Retrospekcji ciąg dalszy. W moich ciemnych latach dość przykrego
dzieciństwa chodziłem do szkoły podstawowej, wg starego, 8-letniego
systemu. Szkoła mieściła się 700m od domu, dojście tam zajmowało mi 15
minut, gdy byłem starszy - 12 minut. Nie lubiłem chodzić, a marsz do
szkoły i z powrotem męczył mnie i nudził. Chodziłem do szkoły, która
była komunistycznym molochem, liczącym grubo ponad 1500 dzieci. W klasie
27-29 osób, w zależności od tego, kto kiblował, kto doszedł i odszedł.
Najbardziej przerażającą cechą mojej szkoły był obłędny hałas
wrzeszczących dzieci podbijany przez echo na korytarzach. Jak się
uczyłem? Całkiem dobrze. Średnia ocen wahała się od 4,5 do 4,8 od
czwartej do ósmej klasy. W piątej klasie najwyższa średnia pozwoliła mi
cieszyć się czerwonym paskiem. W pozostałych latach nie miałem takiej
możliwości ze względu na trójkę (raz z fizyki, raz z chemii).
Jak łatwo się domyśleć, ani fizyka, ani chemia nie były moimi obiektami
zainteresowania. Były drętwe, nieciekawe, denne i nie uczyłem się na
nie. Właściwie z żadnego przedmiotu się nie uczyłem. Czasem z pomocą
rodziców przygotowywałem się na jakieś "ważne" sprawdziany. Prace domowe
odrabiałem z polskiego i matematyki. Od szóstej klasy w górę moje
odrabianie prac polegało na ich przepisywaniu na przerwach, na kolanie.
Do kartkówek i ustnych odpowiedzi się nie uczyłem. W ostatnich dwóch
klasach do sprawdzianów uczyłem się na przerwach, z kolegami powtarzając
sobie materiał. To, co próbowałem zapamiętać w domu, nigdy mi do głowy
za nadto nie wchodziło. Moja nauka w domu, to siedzenie nad książkami i
udawanie, że się uczę. Zajęty byłem czytaniem gazet albo rysowaniem. Gdy
byłem brany do odpowiedzi ustnej, zwykle dostawałem jedynkę.
Odpowiadałem w inny sposób, niż życzył sobie nauczyciel, dużo wymyślałem
i improwizowałem, albo zamykałem się w sobie i milczałem, żeby nie
powiedzieć czegoś głupiego. Nie lubiłem odpowiadać na pytania
nauczycielom, wstydziłem się przed kolegami odzywać publicznie, bo
mógłbym zostać wyśmianym. Zresztą wraz z wiekiem, coraz mniej trzymałem
się z moimi kolegami. Byłem często obiektem kpin. Chociażby z tego
powodu, że nie przeklinałem (rodzice mi zabronili) i nie chodziłem na
wagary (tego też mi rodzice zabronili). Niechodzenie na wagary kończyło
się niestety tym, że jak cała klasa "zwiewała", to ja zawsze zostawałem,
czym psułem szyki reszcie dzieciaków. W ósmej klasie lubiłem bardzo
matematykę, potrafiłem wykonać każde zadanie, ani razu się do niej nie
uczyłem, zawsze miałem piątki, z każdego sprawdzianu i klasówki. Miałem
świetną nauczycielkę, ponieważ mówiła bardzo precyzyjnym językiem. Jej
uczenie, bo był instruktarz - schemat. Krok po kroku jak wykonywać
zadanie. Wystarczyła umiejętność logicznego myślenia, wzory można było
zapisać, a treść zadań zawsze była przeze mnie bardzo jasna i klarowna
pod względem logiki i semantyki języka polskiego. Nigdy nie miałem już
więcej tak przyjemnego przedmiotu, jak matematyka, której zresztą
znajomość umożliwiła mi zdanie egzaminów do szkoły średniej. Niestety
nigdy potem nie miałem już nauczyciela, który w tak klarowny sposób
potrafiłby wytłumaczyć przedmioty matematyczny, których miałem w szkole
średniej i na studiach mnóstwo.
Wracając do czasu podstawówki.
Nie uczyłem się, nie miałem ambicji, z odpowiedzi ustnych dostawałem
kiepskie oceny, ale średnią miałem 4,5-4,8. Jakim cudem? Byłem bardzo
zdolnym dzieckiem, chodzącą encyklopedią, maluchem, który bardzo chłonął
wiedzę. Szkoła podstawowa sprawiła, że zamiast rozwijać swoje pasje,
raczej zamknąłem się w sobie. Z biegiem lat przestałem mieć odwagę
zgłaszać się w obecności innych dzieci na lekcjach, zamiast być ambitnym
małym człowieczkiem, zamykałem się w swoich prywatnych rysunkach i
zainteresowaniach. Miałem jednego kolegę, z którym potrafiłem się
fascynować komiksami, naklejkami, trupami, szkieletami, wampirami.
Rodzice patrzyli na mnie i moje zainteresowania raczej jak na głupie
fanaberie, wstydziłem się tego przed nimi. W ten sposób do ukończenia 14
roku życia zgasło we mnie żywe dziecko, mające odwagę pytać, drążyć,
lekko upierdliwe, zaczepne, z tupetem, nie zawsze postępujące wg norm
społecznych. Zamknąłem się w sobie, swoim świecie na ok. 8 lat nie
potrafiąc zbyt dobrze się odnaleźć w otoczeniu ani rodziny, ani kolegów i
koleżanek. To był słaby okres w moim życiu.
Wtedy jeszcze nie
diagnozowano zbyt dobrze ZA. Myślę, że taka diagnoza nieco by zmieniła
przebieg mojego późniejszego życia. Brakowało mi akceptacji moich
zainteresowań przez moich rodziców. Zamknąłem się przed nimi ze swoimi
uczuciami, zainteresowaniami, które były przez nich uznawane za chore
i/lub dziecinne. Niestety taki rozwój sytuacji spowodował, że w wieku
dojrzewania, gdy odczuwałem ogromny popęd do płci przeciwnej, nie byłem w
stanie nawet porozmawiać z żadną dziewczyną/koleżanką, gdyż bardzo się
wstydziłem zamykając się w sobie. Blokada na dziewczyny trwała osiem lat
i miała niszczące konsekwencje w moich przyszłych relacjach i budowaniu
związków.
PS. Na zdjęciu widać m.in. mnie w wieku 7 lat.