Ciepłe dni nastały ostatnio. Lubię ciepłe dni, bo znacznie chętniej
spędzam czas na dworze. Rower, spacer, przyroda, ciekawe kolory nieba.
Tym razem byłem w centrum miasta. I co roku to samo, gdy zaczynają się
pierwsze prawdziwe upały: ZAPACHY! na początku nie było źle - pizza,
kebab, grill. Nasze typowo polskie jedzenie. :) Potem kwiaty, zagajniki z kwitnącymi krzakami (nie znam ich nazw), tu bez, tam świerki. Nawet samochody jakoś tak mniej kopcą niż 15 lat temu - zwróciliście na to uwagę?
Przyszła kolej na mniej przyjemne zapachy: ludzie. Niektórzy cuchną
nieświeżym ubraniem, inni kwaśnym oddechem. Jeszcze inni śmierdzą
intensywnym żelem pod prysznic (to akurat jest do zaakceptowania), a
inni mocno wybuchową mieszanką perfum z.... potem! I to wcale nie tylko
mężczyźni! Kobiety również! Kolejka po lody, tłok w restauracji, w
komunikacji niestety generuje stres, który jest przyczyną smrodliwego
potu. Ludzie starsi śmierdzą naftaliną, a młodzież sztucznymi zapachami
ze słodyczy, które nieustannie żrą. ;) Do tego spocone stopy. Najgorszym ze wszystkich jest zapach potu,
szczególnie obrzydliwie "wygląda", gdy pochodzi od dziewczyny/kobiety.
Nadwrażliwość na zapachy to również zalety. Wyobraźcie sobie ciepły
wieczór, zachodzące słońce i wszelkiego rodzaju trawy, kwiaty, drzewa,
krzewy, które oddają ciepło intensywnie parując upajają wręcz swoją
odurzającą nutą. Wtedy właśnie uwielbiam wyjść na spacer albo na rower -
pojechać w pobliże rzeki, stawu, gdzieś gdzie jest mało zapachów
ludzkich, a dużo tych energetycznych, pochodzących wprost od natury.
Jeśli dodam do tego dźwięki wieczornych ptaków - trzciniaka, żurawia,
odgłosy żab, to jest to dla mnie kapitalne miejsce do odpoczynku i
wytchnienia. To jedno z niewielu wydarzeń, gdy intensywne bodźce są dla
mnie przyjemne, a ja pozytywnie ładuję swoje akumulatory
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz