23 maj 2015

Z cyklu ZA w szkole: (nie)pilny uczeń aspi

Retrospekcji ciąg dalszy. W moich ciemnych latach dość przykrego dzieciństwa chodziłem do szkoły podstawowej, wg starego, 8-letniego systemu. Szkoła mieściła się 700m od domu, dojście tam zajmowało mi 15 minut, gdy byłem starszy - 12 minut. Nie lubiłem chodzić, a marsz do szkoły i z powrotem męczył mnie i nudził. Chodziłem do szkoły, która była komunistycznym molochem, liczącym grubo ponad 1500 dzieci. W klasie 27-29 osób, w zależności od tego, kto kiblował, kto doszedł i odszedł. Najbardziej przerażającą cechą mojej szkoły był obłędny hałas wrzeszczących dzieci podbijany przez echo na korytarzach. Jak się uczyłem? Całkiem dobrze. Średnia ocen wahała się od 4,5 do 4,8 od czwartej do ósmej klasy. W piątej klasie najwyższa średnia pozwoliła mi cieszyć się czerwonym paskiem. W pozostałych latach nie miałem takiej możliwości ze względu na trójkę (raz z fizyki, raz z chemii).

Jak łatwo się domyśleć, ani fizyka, ani chemia nie były moimi obiektami zainteresowania. Były drętwe, nieciekawe, denne i nie uczyłem się na nie. Właściwie z żadnego przedmiotu się nie uczyłem. Czasem z pomocą rodziców przygotowywałem się na jakieś "ważne" sprawdziany. Prace domowe odrabiałem z polskiego i matematyki. Od szóstej klasy w górę moje odrabianie prac polegało na ich przepisywaniu na przerwach, na kolanie. Do kartkówek i ustnych odpowiedzi się nie uczyłem. W ostatnich dwóch klasach do sprawdzianów uczyłem się na przerwach, z kolegami powtarzając sobie materiał. To, co próbowałem zapamiętać w domu, nigdy mi do głowy za nadto nie wchodziło. Moja nauka w domu, to siedzenie nad książkami i udawanie, że się uczę. Zajęty byłem czytaniem gazet albo rysowaniem. Gdy byłem brany do odpowiedzi ustnej, zwykle dostawałem jedynkę. Odpowiadałem w inny sposób, niż życzył sobie nauczyciel, dużo wymyślałem i improwizowałem, albo zamykałem się w sobie i milczałem, żeby nie powiedzieć czegoś głupiego. Nie lubiłem odpowiadać na pytania nauczycielom, wstydziłem się przed kolegami odzywać publicznie, bo mógłbym zostać wyśmianym. Zresztą wraz z wiekiem, coraz mniej trzymałem się z moimi kolegami. Byłem często obiektem kpin. Chociażby z tego powodu, że nie przeklinałem (rodzice mi zabronili) i nie chodziłem na wagary (tego też mi rodzice zabronili). Niechodzenie na wagary kończyło się niestety tym, że jak cała klasa "zwiewała", to ja zawsze zostawałem, czym psułem szyki reszcie dzieciaków. W ósmej klasie lubiłem bardzo matematykę, potrafiłem wykonać każde zadanie, ani razu się do niej nie uczyłem, zawsze miałem piątki, z każdego sprawdzianu i klasówki. Miałem świetną nauczycielkę, ponieważ mówiła bardzo precyzyjnym językiem. Jej uczenie, bo był instruktarz - schemat. Krok po kroku jak wykonywać zadanie. Wystarczyła umiejętność logicznego myślenia, wzory można było zapisać, a treść zadań zawsze była przeze mnie bardzo jasna i klarowna pod względem logiki i semantyki języka polskiego. Nigdy nie miałem już więcej tak przyjemnego przedmiotu, jak matematyka, której zresztą znajomość umożliwiła mi zdanie egzaminów do szkoły średniej. Niestety nigdy potem nie miałem już nauczyciela, który w tak klarowny sposób potrafiłby wytłumaczyć przedmioty matematyczny, których miałem w szkole średniej i na studiach mnóstwo.

Wracając do czasu podstawówki. Nie uczyłem się, nie miałem ambicji, z odpowiedzi ustnych dostawałem kiepskie oceny, ale średnią miałem 4,5-4,8. Jakim cudem? Byłem bardzo zdolnym dzieckiem, chodzącą encyklopedią, maluchem, który bardzo chłonął wiedzę. Szkoła podstawowa sprawiła, że zamiast rozwijać swoje pasje, raczej zamknąłem się w sobie. Z biegiem lat przestałem mieć odwagę zgłaszać się w obecności innych dzieci na lekcjach, zamiast być ambitnym małym człowieczkiem, zamykałem się w swoich prywatnych rysunkach i zainteresowaniach. Miałem jednego kolegę, z którym potrafiłem się fascynować komiksami, naklejkami, trupami, szkieletami, wampirami. Rodzice patrzyli na mnie i moje zainteresowania raczej jak na głupie fanaberie, wstydziłem się tego przed nimi. W ten sposób do ukończenia 14 roku życia zgasło we mnie żywe dziecko, mające odwagę pytać, drążyć, lekko upierdliwe, zaczepne, z tupetem, nie zawsze postępujące wg norm społecznych. Zamknąłem się w sobie, swoim świecie na ok. 8 lat nie potrafiąc zbyt dobrze się odnaleźć w otoczeniu ani rodziny, ani kolegów i koleżanek. To był słaby okres w moim życiu.

Wtedy jeszcze nie diagnozowano zbyt dobrze ZA. Myślę, że taka diagnoza nieco by zmieniła przebieg mojego późniejszego życia. Brakowało mi akceptacji moich zainteresowań przez moich rodziców. Zamknąłem się przed nimi ze swoimi uczuciami, zainteresowaniami, które były przez nich uznawane za chore i/lub dziecinne. Niestety taki rozwój sytuacji spowodował, że w wieku dojrzewania, gdy odczuwałem ogromny popęd do płci przeciwnej, nie byłem w stanie nawet porozmawiać z żadną dziewczyną/koleżanką, gdyż bardzo się wstydziłem zamykając się w sobie. Blokada na dziewczyny trwała osiem lat i miała niszczące konsekwencje w moich przyszłych relacjach i budowaniu związków.

PS. Na zdjęciu widać m.in. mnie w wieku 7 lat.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz