13 lis 2016

Ponad miesiąc po konferencji...

Witajcie!

Jest niedziela, 13 listopada 2016. Godzina 12.41, za oknem słońce na prawie bezchmurnym niebie, a temperatura to przyjemne +4 stopnie mimo, że na ziemi zalega stwardniały śnieg. Siedzę w pracy i mam przerwę, podczas której z niewiadomych mi powodów postanowiłem coś napisać na swoim blogu, na którym ostatnio pisałem sporo ponad miesiąc temu, przez co nagromadziło mi się kilkadziesiąt nieodpisanych maili z pytaniami od Was dlaczego zacząłem olewać społeczność moich czytelników?

Więc odpowiadam:

Nie zacząłem olewać. Po prostu zamknąłem się w sobie. Powody bardzo obiektywne i mocne zarazem. Ostatnim ważnym wydarzeniem w moim życiu była konferencja poświęcona ASom, na której byłem prelegentem. Konferencja bardzo udana, dostałem na niej (i po niej) wiele ciepłych słów. Niosła dla mnie ogromną wartość. Chyba w życiu nie byłem na żadnej konferencji tak merytorycznej i tak fantastycznie zorganizowanej. A sporo ich przeżyłem. Dowiedziałem się mnóstwa rzeczy o swoim dziecku, o Was i Waszych problemach. Utwierdziłem się w przekonaniu, że moja wiedza jest pozytywnie odbierana i pewny swoich racji, a także z pokorą wobec tysięcy przypadków ZA, ruszyłem w świat krzewić wiedzę o ZA i autyźmie, co wychodzi mi całkiem nieźle. 





Ale było coś, co wyprowadziło mnie z równowagi kompletnie i na długo. Pociąg, na który prawie się spóźniłem. Pomyliłem niestety godziny jego odjazdu, bo (jak dowiedziałem się od pewnej mądrej osoby), mam problemy z wyobrażeniem siebie w czasie, co podobno często się zdarza ludziom z ZA. Z opresji uratował mnie Radek - mąż Izy - głównej organizatorki, który wykorzystując wszystkie trzysta sześćdziesiąt cztery konie mechaniczne swojego mocarnego samochodu, zawiózł mnie w ekspresowym tempie na dworzec główny w Warszawie (Dziękuję Radek!). Trauma związana z pociągami i spóźnieniami na nie jednak trwa do dzisiaj, a cała sytuacja sprawiła, że moja odporność na bodźce się gwałtownie skończyła.

Niestety już nie wróciła. Moja była żona wytoczyła mi kilka procesów - m.in. o ograniczenie władzy rodzicielskiej, o ograniczenia mojego kontaktu z dziećmi, a także o trzykrotne podwyższenie alimentów. Na szczęście mam opiekę wspaniałej kancelarii prawnej, która zawsze stawia sobie za cel dobro dzieci (o ile można mówić o takim czymś w przypadku procesów wytaczanych sobie przez rodziców). Kancelaria jest bardzo doświadczona w tych sprawach i nie zawsze idzie mi na rękę. Namawia mnie do cierpliwości i systematyczności. Liczy się dla niej przede wszystkim fakt, aby moje dzieci jak najmniej w tym wszystkim cierpiały i żeby miały w swoim życiu zarówno mamę, jak i tatę. Bez wzajemnego niszczenia się, bez agresji i vendetty. 

To nie takie proste, bo tu nastąpiło kolejne krytyczne wydarzenie. Ich mamusia, ostatnio, wbrew mojej woli, wypisała naszego wspólnego aspiego i jego braciszka z przedszkola za moimi plecami i przeniosła ich w nowe miejsce. Sprawa nie byłaby jakoś specjalnie poruszająca, gdyby nie fakt, że mam pełnię władz rodzicielskich i wyraźnie się nie zgadzałem, bo miałem poważne powody, aby w tej trudnej dla dzieci sytuacji nie obarczać ich dodatkowym stresem z kolejnymi zmianami.

No cóż... Nie rozumiem do tej pory, jak bez prawomocnego wyroku można odsuwać jednego z rodziców od jego praw. To chyba wbrew prawu. To wszystko nieważne, bo dotyczy jedynie mnie. Nie wiem natomiast jak za kilka lat będzie można powiedzieć własnym dzieciom twarzą w twarz "tak, chciałam wam ograniczyć prawo do spotykania się z tatusiem pomimo, że bardzo go kochacie". Nie jestem jakąś patologią, dzieci mnie uwielbiają, jestem dobrym tatą. Ani ja, ani moi znajomi, ani kancelaria nie widzi powodów, by tą władzę i moje prawa mi ograniczać. Ja wiem, że każdy odpowie w swoim czasie za swoje czyny. Ale dlaczego mają cierpieć dzieci, które nic przecież nie zrobiły?

I to mnie właśnie dobija najbardziej. Dlatego ostatnio rzadko piszę. Co one takiego zrobiły?

Do kolejnego postu! Nie trzymajcie już za mnie kciuków. Ja sobie poradzę. Trzymajcie je za moje dzieci. Żeby ich rodzice w końcu dorośli, otrzeźwieli i przestali podejmować krzywdzące dla nich akcje... A do toksycznego środowiska, które knuje wraz z mamusią moich dzieci, jakby tutaj mnie odciąć i odseparować: nie boli was marne skurwysyny, że cztero i pięciolatek cierpią na waszych zemstach najbardziej?

2 komentarze:

  1. Witam mam nadzieję że wszystko sobie poukładasz w swojej szufladzie życia, Jest takie Polskie przysłowie co naz nie zabije to nas wzmocni Ty jeszcze żyjesz bo piszesz także jesteś mocniejszy pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Zyycze aby wszystko sie dobrze ulozylo!Po czym poznac ze osoba dorosla ma ZA?

    OdpowiedzUsuń