3 kwi 2016

Jak pracuję w niedzielę

Kilka razy pisałem o poszukiwaniu przeze mnie pracy. Nie oznacza to, że nie mam źródła utrzymania. Mam. Od 10 lat występuję publicznie przed grupą ludzi i ich uczę. Przemawiam do kilkudziesięciu osób naraz, a mój rekord, to ok. 250 osób na sali. Pracuję na uczelni. Nie nazywam tego pracą zarobkową, bo robię to tylko w weekendy, a z pensji ledwo mi starcza na pokrycie moich rachunków. Ale po 10 latach usiadłem sobie z piwem ręce na fotelu, wziąłem miskę popcornu i zacząłem myśleć, a nawet (o zgrozo!) dowartościowywać się, czego efekty opiszę poniżej:

Po pierwsze - nie nazywam tego, co robię w weekendy pracą. Zupełnie nieświadomie zacząłem zabiegać o pracę w soboty i niedziele. 


To chyba mój sposób na relaks. Lubię budynek, w którym pracuję. Lubię wjeżdżać moim autem na parking, a także lubię iść po klucz, pilota do rzutnika i wchodzenie po schodach. Lubię wchodzić do sali pełnej studentów. Lubię, jak czują przede mną respekt, obserwują badawczo moje ruchy. Lubię gdy słuchają, lubię się z nimi witać i lubię, jak się do mnie uśmiechają. Lubię z nimi żartować i lubię z nimi rozmawiać przed zajęciami. 

Po drugie - źle pamiętam twarze, mylę imiona ludzi, których uczę, mam kiepską pamięć, z jednym wyjątkiem - zakres wiedzy, której uczę. Jestem specjalistą w swojej dziedzinie, znam się w sposób wyjątkowy na zagadnieniach, które prezentuję. Nie muszę przygotowywać się do zajęć mimo, że prowadzę w sumie kilkanaście przedmiotów. Każdy z nich mam opanowany w perfekcyjnym stopniu, w dowolnym momencie jestem w stanie przeprowadzić z niego zarówno wykład, jak i ćwiczenia. Inni korzystają z konspektów przygotowując się do zajęć. Ja nie muszę, bo mam wszystkie w głowie. Mam ogromną wiedzę, którą stale poszerzam. Nawet gdy siedzę w łazience to zdarza się, że zamiast gazety, czy powieści, czytam podręcznik do któregoś z fascynujących przedmiotów, które prowadzę.

Po trzecie - bardzo precyzyjnie konstruuję wypowiedzi językiem prostym i lekkim. To sprawia, że jestem świetnym dydaktykiem. Ludzie lubią mnie słuchać. Lubią też ze mną dyskutować, bo ja lubię ich słuchać. Opanowałem sztukę wyrażania emocji w trakcie wypowiedzi. Gram akcentem, pauzami, odpowiednią werbalizacją. Potrafię naśladować akcenty i styl innych mówców, mówienie gwarą i slangiem.

Po czwarte - uwielbiam dowcip sytuacyjny. Ostatnio ktoś mnie zapytał w trakcie wykładu, jak zamieniłbym wyrażenie "ale się najebałem" w taki sposób, aby etycznie wypowiedzieć je na scenie. Odpowiedziałem z kamienną twarzą: "ale się upiłem". Tak oczywista odpowiedź wywołała śmiech na sali, który był większy z tego powodu, że ja nawet się nie uśmiechnąłem. Dla mnie brzmiało to poważnie, wypowiedziałem te słowa na serio. Przez mojego aspergera jestem odbierany przez ludzi jako cynik rzucający ostre teksty, podczas gdy ja po prostu odpowiadam w sposób dosłowny na pytania. Kiedyś się dziwiłem, gdy ludzie śmiali się z moich prostych i oczywistych odpowiedzi. Dziś jestem przyzwyczajony i chociaż nie mam pojęcia, dlaczego ludzie śmieją się z udzielania prostych, dosadnych i dosłownych odpowiedzi, to stwierdziłem, że taki odbiór mojej osoby pomaga mi w budowaniu pozytywnych relacji. Wczoraj dwoje studentów zrobiło wyjątkowo beznadziejną prezentację, której nie chcieli przerwać, ani skrócić pomimo moich aluzji i sugestii. Moim zadaniem było skomentować efekty ich pracy. Wziąłem kartkę i z drugiej jej strony napisałem "ożesz kur*a...". Następnie powiedziałem, że teraz czas na mój komentarz... Podniosłem kartkę do góry tak, aby do słuchaczy odwrócić tenże bardzo wymowny napis. Pojawiły się salwy śmiechu. Słowa były ostre, nie padły na głos, ale ich pojawienie się było bardzo oczywiste i świetnie wpasowujące się w sytuację - ta prezentacja była wyjątkowo beznadziejna i zasługiwała na słowa potępienia. Za to moi studenci mnie uwielbiają.

Po piąte - stałem się odważny. Mówię wprost, gdy nie rozumiem i proszę o powtórne zadanie pytania, albo wytłumaczenie myśli mojego rozmówcy. Gdy się mylę i to sobie uświadamiam - mówię o tym głośno. Nie ukrywam swoich błędów. Ludzie o dziwo szanują taką postawę mimo, że wykładowcy mylić się nie wypada. Mówię też wprost o swoich słabościach - że się czuję zmęczony, że plącze mi się język, że potrzebuję przerwy, kawy albo jeść. Nie czuję tremy, zażenowania. Moje życie wykładowcy w trakcie pracy jest obserwowane przez dziesiątki ciekawych oczu. Czuję się wtedy swobodnie - potrafię normalnie jeść, pić... Życie "publiczne" nie jest dla mnie zbyt stresujące.

Po szóste - Gdy kończę pracę, którą staram się wykonywać na najwyższych obrotach i najstaranniej jak tylko siły mi na to pozwalają, wsiadam do samochodu i wracam do domu. Nie wiem czemu, ale po takim wyczerpującym dniu, dostaję tików nerwowych - echolalii. Na szczęście nauczyłem się kontrolować je do tego stopnia, że powstrzymuję się, gdy w pobliżu znajdują się osoby trzecie. Po pracy często zamykam się w sobie, staję się raczej cichym człowiekiem. Lubię wtedy samotność, dobrą muzykę, albo stary amerykański film z lat 70tych. Albo to co robię teraz po pracy - pisanie mojego bloga. :)

Bardzo ważne momenty w mojej pracy:

W 2008 roku uczestniczyłem w  szkoleniu, które zmieniło mój styl pracy - zacząłem się bawić wywieraniem wpływu na innych w trakcie mówienia. Moja mowa ciała, sposób werbalizacji zaczął być celowy, zaplanowany, szlifowany w sposób świadomy, uporządkowany i perswazyjny. Każdy dorastający człowiek z Zespołem Aspergera powinien przejść takie szkolenie!

W 2009 roku nauczyłem się celebrować swoje sukcesy, nawet małe. Postanowiłem się cieszyć z tego, co danego dnia osiągnąłem. Wyglądało to w ten sposób, że po moim dniu w pracy, w trakcie którego otrzymałem wyrazy uznania, wracałem do domu, nalewałem kieliszek wina, a następnie wypijałem, aby uczcić przyjemne momenty, które mnie spotkały kilka godzin wcześniej. Potem zorientowałem się, że stosuję elementy terapii poznawczo-behawioralnej. Myślę, że to dzięki nagradzaniu się za małe rzeczy zacząłem odczuwać wielką satysfakcję z bycia dobrym dydaktykiem z bogatą wiedzą.

Piszę to wszystko, aby skupić się na dobrych rzeczach i wyjściu z przesadnego samokrytycyzmu, jaki mnie męczy od wielu miesięcy. To forma autoterapii. Chcę siebie polubić i przestać skupiać się na swoich wadach. :) I wiecie co? Bardzo mi w tym pomagają Wasze komentarze - w większości przypadków pozytywne lub bardzo pozytywne. Nawet zwykłe słowo "dziękuję" z Waszej strony potrafi wywołać uśmiech wewnątrz mnie i są dla mnie ogromnie wartościowe!

5 komentarzy:

  1. Bardzo podziwiam to, jak sobie radzisz w dorosłym życiu z ZA. Chciałabym zapytać, jak to było w szkole podstawowej, średniej, kiedy np. musiałeś odpowiadać, stojąc przed klasą, albo uczestniczyć w zajęciach grupowych? (wychowanie fizyczne, czy zajęcia w grupie np. na angielskim, itp.). Jak sobie z tym radziłeś? I jak wyglądają u Ciebie te reakcje poprzez echolalia? Dziękuję za to wszystko, co piszesz dla nas :) To bardzo cenne!
    Pozdrawiam, Mama Chłopca z ZA

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuje za ten, i każdy inny Twój wpis. Bo to nadzieja na lepsze jutro dla mojego syna z ZA :) Niestety okres szkolny to dla niego ciężki czas, najlepiej czuje się w towarzystwie dorosłych (2-3) osób, którzy są dla niego bezpieczni.
    Jak czytam, że czujesz się rewelacyjnie wchodząc do sali pełnej studentów, to póki co, brzmi to jak abstrakcja :)
    pozdrawiam i dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  3. Napawasz mnie wielkim optymizmem. Mam nadzieje, że mój Syn tez będzie sobie dobrze radził w dorosłym życiu. Bardzo ciekawą wskazówką na przyszłość są szkolenia, o których napisałeś. Piszę na przyszłość, bo na razie "opanowujemy" diagnozę + bunt nastolatka.

    OdpowiedzUsuń
  4. No i to jest chyba najlepsza droga: robić to, co się lubi (niewiele osób ma taką możliwość) i cieszyć się tym. A skoro przy tym wszystkim jeszcze dajesz radość innym i potrafisz pokazać, że to, co wybrali jest fajne i ciekawe, to na ten respekt i sympatię w pełni zasługujesz. :)

    OdpowiedzUsuń